Nabożeństwa

Święta Liturgia

Środa - 9.00 (Uprzednio Poświęconych Darów)
Piątek - 17.00(Uprzednio Poświęconych Darów)
 Sobota  9:00
Niedz.  7:00,  8:30,  10:00  

Modlitwa za dusze zmarłych

Pon. - Sob.  9:00

Akatyst

Środ.  17:00


Relacja z XV Pieszej Pielgrzymki z Warszawy na Św. Górę Grabarkę.

24.08.2017

Pre scriptum

Kochany Czytelniku! Mam nadzieję, że zapoznając się z tą relacją z XV pielgrzymki z Warszawy na Świętą Górę Grabarkę nie będziesz miał wrażenia, że już gdzieś to kiedyś czytałeś. Niestety, łatwo w dzisiejszych czasach o wtórność, a trudno o coś odkrywczego i porywającego.

No a poza tym, można usłyszeć – zwłaszcza wśród dorocznych uczestników, a tych nie brakuje (może stanowią wręcz połowę czy większość) na warszawskiej pielgrzymce – „jedna pielgrzymka podobna do drugiej”. A jednak! każda pielgrzymka jest tak różna – w duchu ta sama, w detalach już niepodobna. Jak pisała pewna poetka: nic dwa razy w życiu się nie zdarza i nie zdarzy – ta myśl nie raz przychodziła mi na myśl w tym roku w trakcie pielgrzymki i samych uroczystości na Grabarce. Po drugie, autorka ta sama, co cztery lata temu. Ale! z zupełnie innym bagażem doświadczeń życiowych i duchowych… Po trzecie wreszcie: tegoroczne motto Trwajcie w Mojej Miłości (J 15, 9) również zawiera element powtarzalności czy też stałości. Lecz! trwanie w Bożej Miłości nie oznacza statyczności, lecz dynamizm i systematyczny rozwój, szerzenie tej Miłości. Te rozwój i szerzenie Bożej Miłości rozpoczęły się wraz z pierwszymi krokami grupy prawosławnych pielgrzymów z Warszawy na Grabarkę w 2003 roku pod przewodnictwem dwóch młodych duchownych, o. Adama Misijuka i o. Jerzego Kulika, którzy tę owczarnię prowadzą co roku po dziś dzień. A nawet, jak nie idą, to organizują.

Prawdziwa miłość wydaje owoce. Jubileuszowa, piętnasta pielgrzymka jest tego potwierdzeniem, dlatego też Święty Duch natchnął organizatorów do wybrania takiego motta. I ta relacja ma być próbą opowiedzenia o tej drodze Miłości Chrystusowej. To odpowiedzialność i zaszczyt napisać relację z tej jubileuszowej pielgrzymki, więc tym bardziej za wszelkie nieścisłości, subiektywizmy czy niespełnienie oczekiwań z góry przepraszam…

13 sierpnia, sobór św. Marii Magdaleny w Warszawie

W czasie piętnastu minut od godziny szóstej przybywają pod cerkiew, w różnym wieku, kobiety w długich spódnicach i mężczyźni w równie długich spodniach. Duża część z nich zna się na tyle, by paść sobie w ramiona z uśmiechem. Wielu z nich zna się nie tyle z parafii, co właśnie z którejś poprzedniej warszawskiej pielgrzymki. Zostawiają duże bagaże w jednym busie, zaś małe w drugim (praktyczna nowość od zeszłego roku), i… Nie, nie kierują się na Dworzec Wileński, by jechać pociągiem do Wołomina. Owszem, jedziemy do tego „podstołecznego miasta spokoju” (jak to niegdyś określał ironicznie znajomy autorki pochodzący stamtąd), ale autokarem. Zatem, tu już Czytelnik widzi, że nie będzie wszystko identyczne.

Jak już dojeżdżamy do cerkwi wołomińskiej, rozpoczyna się kolejna innowacja – po raz pierwszy w historii pielgrzymka rozpoczyna się nie molebniem, lecz Boską Liturgią celebrowaną przez proboszcza wołomińskiego, ks. Michała Dmitruka i ks. Pawła Korobieinikova (w swoim debiucie prowadzącego pielgrzymkę z ramienia wolskiej parafii). W Eucharystii uczestniczą pielgrzymi, jak i lokalni parafianie, którzy zresztą przygotowali wspaniałą agapę po nabożeństwie. Szybko zebranym chórem dyryguje ks. Jerzy Kulik (prowadzący pielgrzymkę z ramienia parafii katedralnej). Warto podkreślić, że w tym roku nie brakuje też przedstawicieli władz lokalnych, a nawet… Telewizji Polskiej, która w niektórych momentach przez najbliższe dni ma towarzyszyć pielgrzymce warszawskiej, by nakręcić o niej reportaż.

Było o ludziach, ale, Liturgia to przede wszystkim spotkanie z Jezusem Chrystusem – przez Jego Słowo (czytanie Ewangelii – także po polsku) oraz przyjęcie Jego Ciała i Krwi (sakrament Eucharystii). Potem pojawiły się głosy, że w następnych latach pielgrzymka, niezależnie od dnia tygodnia, w jakim by miała wyruszać, powinna rozpoczynać się Świętą Liturgią. Po ludzku – bo to ważne wydarzenie dla tej małej społeczności prawosławnej w Wołominie. Patrząc głębiej – Liturgia, a zwłaszcza gdy się przystępuje do Priczastia, to najwspanialsze spotkanie z Bogiem i drugim człowiekiem; Eucharystia daje wiele sił duchowych i fizycznych, a tych potrzeba na ponad 30 kilometrów wędrówki tego pierwszego dnia. Co prawda tego dnia nie wszyscy pielgrzymi przystąpili do Kielicha Pańskiego, jednak ci, co zdecydowali się na udział w Nim, na pewno mogą to potwierdzić. Relacjonującej Eucharystia dała wprost trudną do wyobrażenia moc przejścia przez Wołomin bez ani jednej łzy czy ciężaru na duszy, co jeszcze nawet w trakcie Liturgii wydawało się jej nie możliwym.

Koniec osobistego wtrętu – w trakcie agapy następują zapisy, pielgrzymi biorą drewniany mniejszy lub większy krzyż (tym razem na każdym jest czerwona pieczęć z rokiem i numerem pielgrzymki), by nieść go dosłownie i symbolicznie na Świętą Górę, tak wypełniając słowa Chrystusa wygłoszone niedługo przed Przemienieniem na górze Tabor, a przecież na to święto w tej pielgrzymce zmierzamy: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24). Natomiast największy krzyż nas prowadzi, niesiony na przedzie przez wymieniających się pielgrzymów, na którym wyryte jest motto pielgrzymki i rok.

Jeszcze pamiątkowe zdjęcie… Takowe będzie również w środku pielgrzymki, po polowej Liturgii, oraz na jej koniec, już na Grabarce – można porównać skład „przed”, „w trakcie” i „po”. Wreszcie ruszamy, śpiewając troparion Przemienienia Pańskiego Preobrazilsja jesi… (Przemieniłeś się…). Wszystko dobrze słychać dzięki głośnikom niesionym przez jednego z braci Zestawonośców, a śpiew – także innych hymnów i pieśni – prowadzą siostry Harmonia, Kakofonia, Mikrofonia i inne. Jak jesteśmy przy różnych osobach widocznych i aktywnych, należy tu wymienić brata Tablicjusza, który bezpośrednio za Krzyżem niesie tę samą od 15 lat tablicę, na której tylko cyfry się zmieniają, która to już pielgrzymka i któro-roczna, a także braci i siostry ze służby porządkowej, którzy przed, obok i za pielgrzymką pilnują bezpieczeństwa na ruchliwej drodze. Że też wspomnienie ich nakazów „Dwójkami do prawej!”, „Trzy osoby do Krzyża!”, „Wstajemy, wstajemy!” może wzbudzać takie rozrzewnienie…

Pod Wołominem pierwsze z wielu serdecznych powitań starych… To wcale nie będzie słowo na wyrost: przyjaciół. Mostówka, pan Jerzy z grupą mieszkańców wita nas chlebem, ciastami, napojami i serdecznymi słowami (drobny rym nie zaszkodzi). Dostajemy ponadto zdjęcie z poprzedniej pielgrzymki, na którym jest jeszcze o. Adam – który, z racji zostania proboszczem wolskiej parafii, nie mógł być z nami cieleśnie, ale duchowo niewątpliwie podążał tą samą drogą, co my.

Następne niezwykle ciepłe powitanie ma miejsce we wsi Turze. Z roku na rok tamtejsi mieszkańcy obdarzają nas coraz większą Miłością Chrystusową. Zaczynało się od śpiewu powitalnego, potem słowa, potem napoje, potem ciastka… Wreszcie pełny obiad składający się z zupy i pierogów oraz deseru, po którym my śpiewamy Mnohaja Lita (niezmiennie na melodię łemkowską, jak przez całą pielgrzymkę, wszak Łemkowie z Zachodu i Południa stanowią poważną, zwłaszcza śpiewającą siłę naszej pielgrzymki), a oni swoje śpiewy, które w inny sposób wyrażają to samo: wdzięczność i życzenie Bożej Łaski. To jest prawdziwy ekumenizm: wspólne świadczenie o Chrystusie i dzielenie się Jego Miłością bez naginania prawd wiary czy niebezpiecznych kompromisów.

Trochę słońca, trochę chmur – bez kropli deszczu dochodzimy do pierwszego miejsca noclegowego, szkoły w Dobrem. Po rozlokowaniu się ze swoimi karimatami i śpiworami jemy kolację – chleb posmarowanymi rybą z konserw nigdy nie smakuje tak dobrze, jak na pielgrzymce – by potem zwyczajowo wskoczyć pod zimny prysznic. Modlitwy wieczorne, krótkie pouczenie duchownego, można się położyć na ziemi, z już pierwszymi wrażeniami i przemyśleniami pielgrzymkowymi…

14 sierpnia, szkoła w Dobrem

Pobudka wczesna, choć nie aż tak, jak dnia poprzedniego. To znaczy, ci, co przygotowują śniadanie (oczywiście kanapki z konserwami rybnymi, przy pomyślnych wiatrach, a raczej rękach, wzbogacone plasterkiem ogórka lub pomidora), wstają raczej minimalnie później, niż dnia poprzedniego. To tylko domniemywanie autorki, bo nie zdołała się wyczołgać ze śpiwora o odpowiedniej porze; wiem, pewnie powinny być karne okrążenia wokół cerkwi na Grabarce. Zanim jednak spożywamy śniadanie, odmawiamy modlitwy poranne, oraz słuchamy Apostoła i Ewangelii dnia w języku polskim oraz adekwatnego do nich pouczenia kapłana.

Po zwinięciu obozowiska ruszamy do Węgrowa. Odcinek prawie bez drzew, słońce pali, więc tym razem nawet wśród płci męskiej zyskują na popularności chustki i turbany, co w połączeniu ze śpiewem Hospodi Pomiluj w różnych językach, w tym Ja Rabb-urham po arabsku daje niezwykły efekt i dziką (wielbłądzią?) satysfakcję relacjonującej. Jak jesteśmy przy tych różnych narodowościach, jak co roku, obok Polaków i Łemków szli również przedstawiciele z Rosji, Białorusi i Ukrainy. Śpiewy były w większej ilości mów, w tym po japońsku – również jeden z krzyży miał być później podpisany w tym języku przez jednego z pielgrzymów (prawosławni orientaliści wszystkich krajów łączcie się!). To wspaniałe świadectwo różnorodności w jedności Prawosławia, którego wyznawców spaja właśnie trwanie w Miłości Chrystusowej.

Najdłuższym postojem tego dnia jest jedzenie zupy na… Złomowisku, którego właściciele już od lat serdecznie nas witają, przygotowując posiłek, picie i udostępniając toaletę. Tak, na pielgrzymce człowiek uczy się doceniać te rzeczy, których na co dzień nie dostrzegamy: możliwość spoczęcia na jakiejś blasze, wypicie ciepłej herbaty, zjedzenie drożdżówki czy załatwienie potrzeb fizjologicznych w otoczeniu kafelkowym, a nie krzewiastym.

Myliłby się jednak ten, kto by pomyślał, że to koniec obiadów tego dnia. Otóż, kolejny (bodajże trzeci) raz przez kucharki w naszym kolejnym punkcie noclegowym – szkole w Węgrowie – zostaje przygotowany dwudaniowy obiad. Mnohaja lita na tej stołówce brzmi niezwykle – nie wiadomo, czy to sprawa akustyki, wdzięczności pielgrzymów z pełnymi żołądkami, czy coś bardziej nadprzyrodzonego. Grunt, że pewnie niejeden sobór pozazdrościłby takiego chóru.

Następnie gromadzimy się na sali gimnastycznej, by przeczytać modlitwy wieczorne oraz te przed spowiedzią. Bo właśnie następnego dnia rano ma być sprawowana wyjątkowa, polowa Liturgia. Poza tym, spowiedź na pielgrzymce ma szczególny wymiar. Jedną z przyczyn tego jest inny tryb życia na pielgrzymce – bo przecież wypełniamy to Pawłowe nieustannie módlcie się!; a nawet jeśli czasem się nie modlimy, to rozmawiamy o bardziej duchowych sprawach. To ważne zwłaszcza dla świeckich – brakuje w codziennym pędzie życia przebywania ze „swoimi” ludźmi, rozmawiania o „swoich”, tj. wspólnych, bolączkach i radościach, zagadnieniach nurtujących nas, ale nie świat wokół…

Zatem, jedni się spowiadają, inni myją się pod ciepłym prysznicem, trzecia grupa zaś słucha czytanych przez lektora Marcina Bielawskiego kanonów. W międzyczasie do spowiadających ojców Jerzego i Pawła dołącza ks. Adam, który specjalnie przyjechał do Węgrowa by spowiadać oraz sprawować Liturgię dnia następnego. Gdy przyjeżdża, rozlegają się brawa. Bardzo dobrze go widzieć – cóż, człowiek, będący jednak istotą także materialną, potrzebuje czasem namacalnej, a nie „tylko” modlitewnej obecności. Z jednej strony – bardzo go brakuje, z drugiej – przecież prowadzą nas wspaniali duchowni, poza tym ta pielgrzymka przez lata tak się wykształtowała i ukształtowała, że to już swoisty mechanizm, który sam się nakręca. Zapewne tą praktykowaną Miłością Bożą. Żeby nie było, ten fragment wynika z przemyśleń nie tylko moich, ale też pewnej Siostry, która, kiedy to przeczyta, będzie wiedziała, że to o nią chodzi.

15 sierpnia, szkoła w Węgrowie

Pobudka o dramatycznie wczesnej porze. Tej samej dla wszystkich, bo z racji czekającej nas Liturgii nikt nie musi przygotowywać śniadania.

Startujemy – już nieco liczniej, bo zwyczajowo do Węgrowa dojechała część pielgrzymów z racji dnia wolnego i łatwiejszego do dostania potem urlopu – w atmosferze skupienia, oczyszczeni na duchu i ciele. W trakcie drogi do naszej „leśnej cerkwi” lektor Marcin czyta modlitwy poranne oraz te przygotowawcze do Eucharystii. Ta droga i sama Liturgia to jedyny moment w trakcie tegorocznej pielgrzymki, kiedy jest nieco chłodniej.

Możemy się poczuć jak niektórzy nasi przodkowie, albo wręcz pierwsi chrześcijanie, którzy musieli ponad godzinę piechotą iść do miejsca sprawowania Boskiej Liturgii, będącego często nie świątynią, a jakąś pieczarą czy grobowcem. W naszym przypadku jest to polana – ta sama od wielu lat. Liturgię celebrują o. Adam Misijuk, o. Michał Dmitruk, o. Paweł Korobieinikow i ks. protodiakon Jerzy Dmitruk, a chórem kieruje o. Jerzy Kulik. Pewnie wiele można napisać o tej Liturgii… Harmonia z przyrodą, Bożym stworzeniem, coś oryginalnego a zarazem starożytnego… Ale, wszyscy trzej ojcowie-organizatorzy pielgrzymki: Jerzy, Paweł i Adam mówili potem, że byliśmy uczestnikami Liturgii w najwspanialszej świątyni, bo stworzonej bezpośrednio przez Boga. Na tym poprzestanę: jak ktoś choć raz w takiej Służbie uczestniczył, to zrozumie, i co więcej – poczuje.

Właściwie wszyscy przystępujemy do Eucharystii, dzięki czemu jeden z drugim jednoczymy się ściśle, i w Miłości – bo samym Bogu naszym, Jezusie Chrystusie. Priczastie daje się odczuć całym sobą – doświadczam tego ja i kilka osób, z którymi rozmawiam na ten temat, więc pewnie wszyscy „tak mają”. Od razu różne części ciała, zmęczone już po dwóch dniach intensywnego chodzenia, są dużo mniej obolałe. I zmienia się to właśnie dosłownie wraz z momentem przyjęcia Ciała i Krwi Syna Bożego, więc nie można tu szukać „dobroczyńcy” w czymkolwiek lub kimkolwiek innym.

Kazanie wygłasza ksiądz Adam. Płynnie przechodzi ono w podziękowania, niezwykle emocjonalne. Te podziękowania to jednocześnie i pouczenie, i modlitewna wdzięczność… Coś, co w poprzednich latach bywało raczej dopiero na polu namiotowym na Grabarce. Wielu zgromadzonym udzielają się te emocje baciuszki, wręcz łzy. Nie smutku, lecz radości i dziwienia się ścieżkom Pańskim. Jak mówi duchowny, motto tej pielgrzymki przyszło wyraźnie dzięki natchnieniu Świętego Ducha, jest pewnym zwieńczeniem piętnastu lat, ale i kontynuacją, wypełnieniem motta zeszłorocznej pielgrzymki: Całe nasze życie Chrystusowi Bogu oddajmy!. Owocem tych warszawskich pielgrzymek na Grabarkę jest miłość. Napotykanych przez nas ludzi – na większości terenów, przez które przechodzimy, pozbawionych przecież prawosławnych mieszkańców. Pielgrzymów wobec siebie, nawet w tych drobnych gestach, jak słowa „Dasz radę!” czy przytrzymanie lejka przy przelewaniu wody z baniaka do butelki. Pielgrzymów do siebie również w wymiarze damsko-męskim: z tych pielgrzymek utworzyło się kilka par małżeńskich, a także – tu zaspojleruję dzień następny: w Repkach były zaręczyny – również pary (na razie) narzeczeńskie; pewne osoby muszą jeszcze poczekać na swoją kolej, ale widocznie trzeba się goręcej modlić i ćwiczyć w cierpliwości. Z tych zaś związków są też nowe życia, te dzieci pielgrzymów już same, póki co na niektórych etapach, uczestniczą w naszym wspólnym marszu na Grabarkę, a de facto – do Zbawienia. W tych przypadkach nie ma mowy o nadużyciu czasownika „kochać”, które na co dzień, jak zaznacza w kazaniu kapłan, odnosimy do błahych rzeczy: kocham zwierzaka, kocham roślinę…

Po Liturgii spożywamy na kocach i karimatach skromne, polowe śniadanie. Wołomiński proboszcz ubogaca je dzięki gorącej wodzie, którą można zalać herbatę lub kawę – wiadomo, z rana kawa jak śmietana, więc to potrzebne wzmocnienie fizyczne, obok tego duchowego.

Ojciec Adam idzie z nami do następnego postoju; ci, co są pierwszy raz, mogą tego nie zrozumieć, ale „weterani” albo ci, co choć raz kiedyś szli w tej pielgrzymce, czują pewną nostalgię oraz to, że nie są jakoś opuszczeni. No i, widać, że to jest żywioł baciuszki. Zresztą, sama zawsze czuję już w Wołominie tę radość wraz z pierwszym krokiem i wzięciem w ręce krzyża… Że tak można iść, iść „za” i „z” Chrystusem, niosąc ten krzyż, przez drogi asfaltowe, żwirowe, pola, lasy…  Tęskni się za tym cały rok, choć przecież całe nasze życie to pielgrzymka, co słychać choćby w utworach śpiewanych, jak idziemy: Strannik czy Płynie piśnia pro Iisusa.

Ten pierwszy postój po Liturgii jest przed Sokołowem Podlaskim, gdzie pewna rodzina już tradycyjnie wita nas pysznymi kompotami i ciastami, poświęca własne czas i teren. Tak oto o. Jerzemu, który składa tu, a wyrażał później i jeszcze przy kolejnych okazjach będzie wygłaszał podziękowania, jest łatwo nawiązać do naszego motta. Bo to przecież miłość w najczystszej postaci.

Po przejściu przez Sokołów – który jest jednym z trudniejszych etapów zarówno dla ciała, jak i duszy (świadomość, że kiedyś to były prawosławne tereny, a teraz mieszka tu, zdaje się, tylko jeden ortodoks) – mamy odpoczynek w sadzie, gdzie też spożywamy zupę i rybę z ziemniakami; to znaczy, niektórzy tylko to drugie, bo nie mają takiej mocy przerobowej i potrzeby spalania, nawet na 30 pieszych kilometrów dziennie.

Pobyt w Repkach rozpoczyna się wcale nie od kolacji, lecz meczu piłki nożnej na orliku przy szkole, w której nocowaliśmy przez prawie wszystkie pielgrzymki, z wyjątkiem dwóch ostatnich i tegorocznej. Jak ktoś z jakiegoś powodu nie gra w piłkę, przygotowuje kolację i/lub korzysta z innego dobrodziejstwa przy orliku, jakim są dwie budki prysznicowe z ciepłą wodą. To istny luksus, zwłaszcza w tym upale, i pamiętając, że jeszcze kilka pielgrzymek temu byliśmy skazani w Repkach na mycie się w umywalkach w zimnej wodzie…

Kolacja z niezastąpionymi kanapkami, ale z herbatą bez cukru, który gdzieś się zawieruszył, i znalazł dwie godziny później. Potem modlitwy wieczorne. Grupa Łemków oraz osób stowarzyszonych daje mini-koncert duchowych pieśni, po czym wszyscy zaszywamy się w śpiwory.

16 sierpnia, szkoła w Repkach

Pobudka nie-tak-wczesna-jak-na-pielgrzymkę, bowiem przed nami najkrótszy etap, raptem 19 kilometrów. Modlitwy poranne, czytanie Apostoła i Ewangelii po polsku (dalszy ciąg wielkowtorkowej mowy Chrystusa przeciwko uczonym w Piśmie), śniadanie kanapkowe – codziennie to samo, a zupełnie się nie nudzi! Takie to znaczące i pouczające, gdy współczesny człowiek nieustannie szuka nowych bodźców i wrażeń…

We Frankopolu właściciele już byłego zajazdu witają nas zupą. To ostatni posiłek przed przekroczeniem Bugu, za którym ponoć biegają białe niedźwiedzie. Tych nie ma, bo letni żar spowija powietrze i ziemię, za to w Wólce Zamkowej spotykamy pierwszych od Wołomina (tzn. od Stanisławowa, który omijamy, by nie przedłużać i tak wyczerpującej drogi pierwszego dnia) braci i siostry w prawowiernym wyznawaniu Trójjedynego Boga. Choć witano nas tak entuzjastycznie w miejscowościach katolickich, to jednak w Wólce, gdy spotykamy „naszych” ludzi, prawosławnego kapłana, który błogosławi jedzenie i wygłasza ektenię, gdzie na stole nie tylko jest dużo jedzenia, ale także ikona i paląca się obok niej świeczka… Powitanie jest szczególne. I – nie wiem, jak to możliwe – z roku na rok większe. Ojciec Eugeniusz, proboszcz prawosławnej parafii w Drohiczynie, który na nas czekał w Wólce, dał nam niełatwe zadanie policzenia wszystkich ciast, które znalazły się na stole. Słyszałam wersję 12 i 22 – chyba zależy, czy ktoś liczył różne rodzaje owoców. Jakby nie było, to liczba imponująca, zważywszy na fakt, że wieś niestety się wyludnia, i obecnie mieszkają tam tylko cztery prawosławne rodziny. Aczkolwiek, wsparli je pochodzący z Wólki, którzy do Ojczyzny przyjechali tylko na wakacje, a na co dzień mieszkają, uczą się i/lub pracują za granicą, głównie w Belgii.

W ramach podziękowania pielgrzymi zaśpiewali tradycyjnie kilka utworów Bohohłaśnika. Leżąc na trawie, spożywając te przysmaki i słuchając tych pieśni, można było się poczuć prawdziwie sielsko… Chwycić się choćby na chwilę świata, który przemija… Ale, czy przeminie nieodwracalnie?…

Ledwo zjedliśmy i poszliśmy naprzód, już do szkoły w Drohiczynie, a tam znowu czekał nas wspaniały obiad: dwa rodzaje ryb, pierogi, krokiety, sałatki… Śpiewamy gromkie Mnohaja lita i Sto lat, po czym przychodzi czas na mecz rewanżowy oraz ablucje. To już trzeci raz, gdy nocujemy nie u drohickich parafian, lecz w szkole – po to, by być dłużej razem, tworzyć prawdziwą pielgrzymkową rodzinę. Znowuż, autorka z powodów osobistych bała się w tym roku tego dnia, a zwłaszcza popołudnia, a jednak dzięki tej pielgrzymkowej wspólnocie przeszła przez niego gładko. Zaiste, jeden drugiego wspieramy słowem – czasem poważnym, czasem humorystycznym, a przede wszystkim modlitwą.

Wieczorne modły są wyjątkowe długie, bo oprócz tradycyjnego prawiła na wieczór czytane są również kanon i 12 modlitw przed Eucharystią. To dlatego, że następnego dnia rano w drohiczyńskiej cerkwi będziemy uczestniczyć w Liturgii. Po modlitwach każdy dostaje pielgrzymkową koszulkę – dzięki czemu w dniu dojścia na Grabarkę rodzinność i wspólnota naszej pielgrzymki ma być widoczna – w tym roku za „co łaska”, dzięki uprzejmości anonimowej osoby z pielgrzymki, która zasponsorowała tę część garderoby dla każdego – spasi Gospodi! W trakcie dystrybucji koszulek odbywa się również po raz drugi w historii punkt pt. „100 pytań do” – przez cały dzień można było na karteczce wrzucać pytania do duchownych, natury praktycznej jak i bardziej filozoficznej. Na pytania odpowiadają ojcowie Jerzy i Paweł oraz lektor Marcin. Kapłani starają się odpowiadać tak wyczerpująco i szczegółowo, że kończymy po północy. To znaczy, nie kończymy, bo na kilka pozostałych pytań mają odpowiedzieć na ostatnim postoju przed Grabarką. Cóż, pobudka zaplanowana na 5:50, a dzień długi, wymagający wielu sił cielesnych i duchowych…

17 sierpnia, szkoła w Drohiczynie

Pobudka według planu. Każdy pielgrzym budzi się, czując miły szelest obok swego śpiwora, niczym w Mikołajkowy poranek szóstego grudnia. Otóż, obok każdego posłania ktoś położył jakiegoś batonika tudzież galaretkę. Hm, znajdujemy się na terenie parafii św. Mikołaja Cudotwórcy, więc to pasuje…

Pielgrzymka wyrusza pół godziny później, pojedyncze osoby szybko idą/biegną goniąc ją, wymachując przy tym krzyżami, co wzbudza zainteresowanie niektórych mieszkańców. Bynajmniej nie jest to prawosławna krucjata czy próba przywrócenia dawnej ortodoksyjnej świetności tej byłej stolicy Podlasia, lecz fakt wynikły z tego, że niektórym (yhm) nie udało się wystarczająco szybko ogarnąć i spakować. Współtowarzyszy udaje się dogonić mniej więcej w połowie modlitw porannych czytanych w trakcie drogi do cerkwi św. Mikołaja mieszczącej się w centrum.

Tu o godzinie siódmej sprawowana jest Boska Liturgia, ponownie stajemy się jedno, przystępując gromadnie do Świętej Czaszy. Ojcowie Eugeniusz i Jerzy wygłaszają poruszające słowo, po czym razem z parafianami drohickimi ruszamy w ostatnim etapie na Grabarkę. To znaczy, pomiędzy Liturgią a wymarszem spożywamy kanapki – po raz pierwszy one zostały tu przygotowane, za co tzw. Bóg zapłać! No i, można dosłodzić się podarunkiem od świętego Mikołaja.

Z racji tego, że przechodzimy przez Podlasie nie tylko historyczne, ale wciąż realne, to witani jesteśmy w różnych miejscowościach przez naszych prawosławnych chrześcijan modlitwą oraz różnymi poczęstunkami. Jak łatwo możesz zauważyć, Drogi Czytelniku, płonne byłyby Twe nadzieje, gdybyś myślał, że na warszawskiej pielgrzymce można schudnąć.

Tylko z rana było pochmurno, potem słońce przygrzewa przez cały dzień, wzmacniając pielgrzymkową opaleniznę wszystkich. No i, tak oto, piętnasta pielgrzymka zostanie zapamiętana jako jedna z kilku (czterech?) bez deszczu.

Tego dnia są dwie nowinki śpiewacze wprowadzone do stałego repertuaru, zawierającego takie pielgrzymkowe przeboje jako Błahodatnyj Dom czy Preswiataja (nie żadne Despacito! jak przystało na ortodoksów). Pierwsza z nich to serbska pieśń Vera Pravoslavna, której próba odbyła się wieczór wcześniej, a w trakcie niej wyjątkowo autorka wtrąciła swe głosowe trzy grosze, z raczej wiadomych względów. Druga to trisagion w trzech językach (cerkiewno-słowiańskim: Swiatyj Boże; greckim: Agios o Theos; polskim!: Święty Boże) na cudowną, bizantyjską nutę, co stało się dzięki jednemu z braci, który dorwał się – przepraszam, jeśli to wyrażenie może być odebrane jako przeciwko kobiecej solidarności – na kilka hymnów do mikrofonu. Te śpiewy przy pięknych krajobrazach doliny Bugu zostaną we wspomnieniach piszącej na długo.

Co się tyczy ogólności dnia ostatniego, należy tu też nadmienić, iż siedemnastego sierpnia każdy pielgrzym z Warszawy przez dziesięć minut niósł duży krzyż na przedzie – w poprzednich dniach byli to chętni, tu zaś każdy niejako miał takie „posłuszanie”, podobnie jak dwa lata temu. To bardzo dobry pomysł, bo nie każdy ma odwagę zgłosić się do niesienia krzyża, albo po prostu boi się braku sił. Ten dzień pokazał, że nie ma czego się obawiać – jak to powiedział Chrystus: Moje brzemię jest lekkie

Jak wspomniano wcześniej, na ostatnim postoju dokończono „100 pytań do”. Tak oto ten przystanek nie cechował się taką nerwowością jak zwykle, bo zazwyczaj to ostatni moment na załatwienie potrzeb fizjologicznych, obandażowanie dla chętnych nóg i zostawienie wszystkich rzeczy w busie. Wreszcie, już bez nagłośnienia, śpiewając Modlitwę Jezusową, a na końcu już tylko troparion Przemienienia Pańskiego, zmierzaliśmy ostatnimi krokami na Świętą Górę Grabarkę. To nie nasze ludzkie siły, lecz sam Chrystus wziął nas ze sobą i zaprowadził na górę wysoką. Ta nasza pielgrzymka była odpowiedzią na wezwanie jednego z hymnów Przemienienia Pańskiego:

Przyjdźcie, wejdźmy na górę Pańską i do domu Boga naszego,

a ujrzymy Chwałę przemienienia Jego; Chwałę, jaką Jednorodzony ma od Ojca,

przez światłość przyjmiemy Światłość

 i podniesieni będąc duchem Trójcę współistotną będziemy opiewać na wieki!

Padliśmy na kolana, niczym apostołowie przy Przemienieniu Pańskim, i okrążyliśmy cerkiew. Raz, bo na Górze panowało zamieszanie z racji przyjazdu relikwii św. Matrony Moskiewskiej, no i trwało Wsienocznoje Bdienije przed świętem Iwierskiej ikony Bogurodzicy. Potem udaliśmy się na wyznaczone miejsce, by poświęcić i wkopać w ziemię nasze krzyże – jakie to symboliczne, bo przecież 40 dni po Przemienieniu Cerkiew obchodzi święto Podwyższenia Krzyża; Przemienienie to był jednocześnie praobraz Paschy oraz przygotowanie do męki i śmierci krzyżowej poprzedzających tę Paschę… By do tej Paschy dojść, by zrozumieć Przemienienie i nie uciec spod Krzyża, należy właśnie zgodnie z tegorocznym mottem trwać w Miłości Chrystusa – słowa te Zbawiciel wygłosił w wielkoczwartkowy wieczór, na Mistycznej Wieczerzy, będącej wprowadzeniem do Paschalnych Tajemnic…

Gdy już poświęciliśmy i ucałowaliśmy Krzyż, skierowaliśmy się na pole namiotowe. Tutaj ojciec Jerzy podsumował pielgrzymkę – piętnastą, jak i wcześniejsze. Stwierdził, że przez te wszystkie lata ta droga i ludzie wokół się uświęcili naszą modlitwą i błogosławionym wysiłkiem. Zaiste, od słynnych już komentarzy „Do Częstochowy to w drugą stronę!” czy „Za jakie grzechy niesiecie tak wielki krzyż?!” przeszliśmy do powitalnych śpiewów i obfitych posiłków. Ta warszawska pielgrzymka na Grabarkę to, można by rzec, prawosławna misja na Mazowszu i historycznym, już skatolicyzowanym Podlasiu w okolicach Sokołowa. Przypomnienie i uświadomienie, że prawosławni to chrześcijanie, a nie jakiś odłam. Że Prawosławie jest trwałą częścią polskich historii i kultury. Wreszcie, dzięki warszawskim pielgrzymkom na Grabarkę co najmniej kilkanaście osób odkryło – na nowo lub ogółem – Prawosławie i stało się członkami Cerkwi Chrystusowej lub też wróciło do Niej. Wśród tych osób znajduje się pisząca te słowa.

Ojciec Jerzy na koniec dziękował wszystkim: Jego Eminencji Wielce Błogosławionemu Sawie Metropolicie Warszawy i całej Polski za błogosławieństwo na pielgrzymkę, o. Adamowi, o. Pawłowi, innym duchownym chodzącym z nami w minionych latach, a także wszystkim, co przyczynili się organizacji, i wreszcie – samym pielgrzymom. Tutaj siostra Ania w imieniu pielgrzymów podziękowała księdzu Jerzemu. Pozostaje mi przyłączyć się do tych podziękowań – trudno sobie wyobrazić własne życie bez tej pielgrzymki, zwłaszcza tej mojej pierwszej (a ogółem wówczas już siódmej) z 2009 roku, jak wiele rzeczy by się potoczyło… Tu nie ma wątpliwości, że pomysł zorganizowania pielgrzymki, jaki się zrodził w 2003 roku to natchnienie Świętego Ducha, Który prowadzi Cerkiew.

Bezpośrednio po przemowach i pamiątkowych zdjęciu utworzyliśmy krąg, by każdy z każdym się ucałował, uściskał, powiedział coś od serca. To piękne zwieńczenie tych pięciu dni – radość z dojścia i smutek, że to już koniec wspólnej wędrówki do Świętego Miejsca…

18-19 sierpnia, Święta Góra Grabarka

Pobudki wczesne, i jakie to dziwne uczucie, że nie trzeba już iść tych 30 kilometrów dziennie, bo jesteśmy w Domu Boga naszego

Dominika Kovačević

fot.  Jerzy Kielak

do góry

Prawosławna Parafia Św. Jana Klimaka na Woli w Warszawie

Created by SkyGroup.pl