Nabożeństwa

Święta Liturgia

Środa - 9.00 (Uprzednio Poświęconych Darów)
Piątek - 17.00(Uprzednio Poświęconych Darów)
 Sobota  9:00
Niedz.  7:00,  8:30,  10:00  

Modlitwa za dusze zmarłych

Pon. - Sob.  9:00

Akatyst

Środ.  17:00


Pięć lat w niewoli.

13.11.2013

„Błogosławione gliniane kulki”

5 długich lat rosyjski żołnierz Sasza Woroncow spędził w niewoli u czeczeńskich bojówkarzy. Nie dawali mu jeść przez dwa lata; znęcali się i torturowali; kilka razy próbowali go rozstrzelać, ale im to się nie udało.

Rok 1995 – pierwsza wojna czeczeńska. Ja, podpułkownik Antoni Maszyn, byłem dowódcą grupy szturmowej. Sąsiednia grupa szturmowa nosiła imię bohatera Rosji, mojego przyjaciela Artura. Artur zginął w Groznym: zasłonił własnym ciałem zranionego szeregowego. Szeregowy przeżył, Artur zginął od 25 ran postrzałowych.

W marcu 1995 r. 30 - osobowa grupa imienia Artura, w trakcie wykonywania operacji bojowej trafiła w zasadzkę czeczeńskich bojówkarzy.

Zasadzka to gwarantowana śmierć: ostrzelane pierwszy i zamykający samochody blokują ruch pozostałym pojazdom. Po czym z otaczających wzgórków zaczyna się metodyczne rozstrzeliwanie kolumny. Grupa, która trafi w zasadzkę, żyje maksimum 20-25 minut – potem zostaje po niej tylko mogiła bratnia. Oni przez radio poprosili o wsparcie z powietrza.   Mniej - więcej po 15 minutach helikopter z moją grupą był na miejscu. Sterowanymi pociskami klasy powietrze - ziemia zniszczyliśmy czeczeńskie pozycje na wzgórkach. Ku naszemu zaskoczeniu, grupa Artura ocalała, nie było jedynie Saszy Woroncowa. On był snajperem i znajdował się na czołowym samochodzie BRDM. Falą uderzeniową odrzuciło go. Wpadł do wąwozu, głębokiego na 40-50 metrów. Szukaliśmy go, ale bez skutku. Robiło się ciemno. Znaleźliśmy ślady krwi na skałach, ale jego nie było. Zdarzyło się najgorsze – kontuzjowany trafił do Czeczenów. Na gorąco skompletowaliśmy poszukiwawczo - ratunkową grupę, która przez trzy doby penetrowała góry i nawet, pod pokrywą nocy, wkraczała do miejscowości, kontrolowanych przez bojowników, ale nigdzie nie znaleźliśmy Saszy. Spisano go, jak zaginionego bez wieści i nagrodzono Orderem Męstwa.

Minęło pięć lat.  Początek roku 2000, szturm Katoja. W rejonie Szatojskim  przy blokowaniu  Itum-Kale dowiedzieliśmy się od miejscowych, że u nich w zindanie (jama ziemna) od 5 lat siedzi jeniec- rosyjski żołnierz.

Jeden dzień w niewoli u czeczeńskich bandytów to piekło. A tu całe 5 lat… Pobiegliśmy tam, już był wieczór i robiło się ciemno. W świetle reflektorów samochodowych zobaczyliśmy dół szerokością 3 na 3 metry i 7 metrów w głąb. Opuściliśmy drabinkę, wyciągnęliśmy go. To był nie człowiek - żywe moszczy. Nie trzymał się na nogach, padł na kolana i wtedy po oczach poznałem Saszę Woroncowa. 5 lat go nie widziałem, ale poznałem. Zarośnięty, umundurowanie spróchniało. Za ubranie służył mu kartoflany worek – wygryzł otwory dla rąk i głowy i to było całe jego ubranie. W tym dole on się załatwiał i żył.  Raz na dwa-trzy dni zabierali go na prace ziemne – urządzał dla Czeczenów stanowiska ogniowe. Wykorzystywano go też do nauki walki ręcznej … to znaczy- biją ciebie nożem w serce, a ty musisz to uderzenie odbić. Wszyscy nasi żołnierze są bardzo dobrze wyszkoleni, ale on był wyczerpany, nie miał sił i nie dawał sobie rady, często się mylił – na rękach było widać liczne ślady po uderzeniach nożem.

Padł przed nami na kolana, nic nie mówił, tylko płakał i śmiał się. Potem powiedział: „Chłopaki, pięć lat czekałem na was, moi wy drodzy”. Umyliśmy go, pomogliśmy się ubrać. A potem on nam opowiedział o tych swoich 5 latach.

Tydzień z nim siedzieliśmy. Wyżywienie mieliśmy dobre, wszystkiego było pod dostatkiem. A on skrawek chleba mógł godzinami ssać i miętosić w ustach. Wszystkie smakowe receptory przestały reagować. Powiedział, że przez 2 lata nic nie dawali mu jeść.

Pytam: „Jak to?” „Jak przeżyłeś?” A on: „Wyobraź sobie, dowódco, całowałem krzyżyk, modliłem się, robiłem kulki z gliny, żegnałem się, błogosławiłem znakiem Krzyża te kulki i jadłem. Zimą jadłem śnieg. „No i jak?”- Pytam. A on: „Wiesz, te kulki były dla mnie smaczniejsze niż ciasto domowe. Błogosławiony śnieg - słodszy od miodu”.

5 razy rozstrzeliwali go – na Paschę. Żeby nie uciekł, przecięli mu ścięgna, więc nie mógł stać na nogach. Stał na kolanach. A naprzeciwko - w odległości 15-20 metrów stało kilka osób z automatami, żeby go rozstrzelać. Mówią: „Módl się do swojego Boga. Niech On cię uratuję.”

 A on tak się modlił! Zawsze pamiętam tą modlitwę prostej ruskiej duszy: „ Hospodi Jezusie, mój Najsłodszy, mój Przedziwny, jeśli jest na to Twoja wola, jeszcze troszeczkę pożyję”. Zamknie oczy i się przeżegna po prawosławnemu. Oni próbują wystrzelić – automaty nie działają. Jeszcze raz strzelają – nic z tego. Próbują strzelać z innych automatów - NIC.

Podchodzą i mówią: „Zdejmij krzyż”. Nie mogli go rozstrzelać, bo miał na sobie krzyżyk. A on im na to: „Krzyż powiesiłem nie sam sobie, a duchowny podczas sakramentu chrztu. Nie zdejmę”. Chcieli zerwać krzyżyk, ale nawet podejść do niego nie mogli, bo zaczynało ich skręcać od bólu - łaska Ducha Świętego tak chroniła Saszę. Rozwścieczeni bojówkarze tłukli go automatami i z powrotem wrzucali do więzienia. To znaczy do jamy. Dwa razy tak było, że kule nie wylatywały z lufy, a innymi razy wylatywały, lecz nie trafiały. Strzelali z najbliższej odległości i nie mogli rozstrzelać, tylko kamyczki odbijały się rykoszetem i drapały mu cerę.

Tak to bywa. Ostatni mój dowódca, Bohater Rosji Szadrin mówił: „Życie jest dziwną, wspaniałą i zaskakującą rzeczą”.

Zakochała się w Saszy młoda czeczeńska dziewczyna. Młodsza od niego – miała jakieś 16 lat. To tajemnica duszy. Na trzeci rok niewoli zaczęła mu po nocach nosić kozie mleko, na długim sznurku spuszczała słoik i tak go uratowała. Rodzice ją wyśledzili, złapali, strasznie bili, zamknęli w komorze. Miała na imię Assel.  Byłem w tej komorze. Zimno nawet latem, malusieńkie okienko i drzwi z ciężkim zamkiem. Związali ją. A ona przegryzała sznur, wydobyła się przez okienko, doiła kozę i nosiła mu mleko.   

Sasza zabrał dziewczynę ze sobą, została ochrzczona w obrządku prawosławnym. Teraz ma na imię Anna. Zawarli ślub, urodzili dwóch dzieciaczków - Cyryla i Maszę. Wspaniała rodzina. Spotkałem go w Pskowo-Pieczerskim monasterze. Trzymaliśmy się i płakali. On mi o wszystkim opowiedział. Powiodłem go do starca Adriana. Ludzie z kolejki nie chcieli nas przepuścić. Powiedziałem do nich: „Bracia i siostry, to mój żołnierz, 5 lat siedział w jamie ziemnej u Czeczenów. Proszę w imię Jezusa.” Wszyscy uklęknęli, mówiąc: „Idź, synku”. Po 40 minutach wyszedł Sasza od starca Adriana i powiedział: „Nic nie pamiętam, niby ze Słoneczkiem rozmawiałem”. A w ręku trzyma klucze od domu. Batiuszka podarował im dom, który przeszedł na własność monasteru po śmierci jednej z sióstr.

Kiedy na pożegnanie zapytałem Saszę, jak on to wszystko przeżył, to usłyszałem: „Przez te dwa lata, co siedziałem w jamie, płakałem tak, że glina pode mną była mokra od łez. Patrzyłem w górę - w gwiezdne czeczeńskie niebo, i szukałem mojego Zbawiciela. Płakałem, jak niemowlę i szukałem mojego Boga. „A co dalej?”- zapytałem. „Przebywam w Jego objęciach” - odpowiedział.

tłum. Ludmiła Miłowanowa

na podstawie http://klin-demianovo.ru/  

 

do góry

Prawosławna Parafia Św. Jana Klimaka na Woli w Warszawie

Created by SkyGroup.pl