Nabożeństwa

Święta Liturgia

Środa - 9.00 (Uprzednio Poświęconych Darów)
Piątek - 17.00(Uprzednio Poświęconych Darów)
 Sobota  9:00
Niedz.  7:00,  8:30,  10:00  

Modlitwa za dusze zmarłych

Pon. - Sob.  9:00

Akatyst

Środ.  17:00


Tajemnica Hioba

13.03.2016

Arcybiskup Jan (Szachowskoj)

Historię Hioba znamy ze Starego Testamentu. Księga Hioba przez całe wieki poruszała ludzkie serca i umysły. Hiob stanowi dla nas przykład bezgranicznej wiary, niezłomności, pokory, męstwa. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć go i być choć trochę podobnymi do niego?... Do zrozumienia tej niezwykłej historii przybliża nas prawosławny arcypasterz San Francisco, arcybiskup Joann (Szachowskoj).

Tajemnica Hioba to tajemnica cierpienia. Nie ma drugiej takiej książki na świecie, która by podeszła do tajemnicy tej w sposób tak zwyczajny, tak głęboki i tak wszechogarniający, jak biblijna Księga Hioba…

Wiemy, iż był to mąż szczery i prosty, i bojący się Boga, odstępujący od złego… Dalej zaś księga opowiada o dostatku, jaki otaczał Hioba, a był to dostatek, jak na owe czasy, z pewnością niemały. Miał liczną rodzinę, co uważano wówczas za przejaw szczególnej łaski Bożej, prowadził prawe i pobożne życie. Składając Bogu ofiarę, mówił: By snadź nie zgrzeszyli synowie moi… Tu już rysuje się obraz Hioba jako starotestamentowego męża pełnego cnót, orędownika i pośrednika pomiędzy Bogiem a jego synami.

Zło prowadzi debatę z Bogiem: Azali się Hiob darmo Boga boi?… Przystępuje ze zwyczajnym sobie fałszem i wysuwa taką oto myśl: „Hiob jest bogobojny i dochowuje wiary nie darmo; jest wyrachowany – jego bogobojność bierze się stąd, iż Ty, Panie, dajesz mu dobra ziemskie i wyróżniasz go spośród innych. Toteż boi się on utracić te dobra i ucieka się do Ciebie”.

I oto ze wszystkich stron dochodzą Hioba wieści o stratach materialnych, o śmierci bliskich. Upadają w gruzy dobrodziejstwa łaski Bożej, ginie potomstwo, uchodzi z dymem całe bogactwo. A jednak Hiob mimo to nie zgrzeszy, nie wypowie niczego lekkomyślnego o Bogu. Pan dał, Pan odjął – te wielkie słowa już oto cztery tysiące lat powtarza z nabożeństwem ludzkość w najbardziej dramatycznych chwilach życia, w chwilach, gdy styka się z tajemnicą cierpienia. Ale zło, choć zwyciężone, nie odchodzi; ono szuka nowego powodu, żeby oszkalować sprawiedliwego nawet wobec wszechwiedzy Bożej. Powiada ono, że wszystko, co utracił Hiob, jest tylko czymś zewnętrznym; gdyby natomiast dotknąć jego samego, to czyż będzie nadal wysławiał Boga?…

Jednak nic, co ludzkie, nie jest całkowicie zewnętrzne: bez dopustu Bożego nawet włos z głowy nikomu nie spadnie. Ogień zła, jako zrządzenie Boskie, uwidocznić ma i wytopić najczystsze złoto dobra. I oto Hiob staje się trędowatym. Dotknęła go straszliwa, okrutna choroba, która pozbawia chorego prawa do życia wśród ludzi, do obcowania z nimi. Hiob skrobał skórę swoją, aby choć na chwilę uśmierzyć niewyobrażalny świąd umierającego ciała, rozkładającego się już za życia. I oto czeka Hioba jedna z najstraszniejszych prób – próba, związana z osobą najbliższą: żona przychodzi do niego, radząc mu zganić Boga i umrzeć, by się nie męczył. Ale i na tę, jakże przerażającą, pokusę Hiob odpowiada żonie: Jako jedna z niewiast szalonych rzekłaś. Jeśliśmy przyjęli dobra z ręki Bożej, złego czemu byśmy przyjmować nie mieli? I tu Hiob nie zgrzeszył.

Widzimy zadziwiający hart starotestamentowego męża, który był wzorem cnót, stan, jakiego w takiej pełni dostępują zaiste nieliczni. To stan synostwa Bożego, w którym wszystko, czego dokonuje lub dopuszcza swym zrządzeniem Opatrzność Boża, staje się dla człowieka czymś bliskim, własnym. I jeśli ktoś ośmiela się powstać przeciwko Bogu z powodu jakiejś katastrofy, to duchowo odrywa się, odcina od wielkiej Bożej troski, która wytapia to, co wieczne, z tego, co przemijające, a więc nie uznaje świata Bożego za swój świat. Człowiek powołany jest do tego, aby uczestniczyć w życiu tego świata jako pomocnik Boga. Zaś sądzenie i kierowanie światem należy do Tego, Kto jest milion milionów razy mądrzejszy, sprawiedliwszy i potężniejszy od człowieka, i Który wie, co powinno się stać. Tę właśnie tajemnicę usynowienia, ufnego przyjęcia goryczy cierpiącego nędzarza, który jeszcze do końca się nie przeobraził – tajemnicę, która w pełni odsłonięta zostanie w Nowym Testamencie – zadziwiająco wiernie ukazuje Księga Hioba.

Do pokusy, na jaką wystawiają Hioba słowa jego żony, pasują słowa Ewangelii: Tak oto staną się wrogami człowieka domownicy jego oraz: Nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz. Hiob nie ulega słowom, wypowiedzianym przez bliską mu osobę, ale skoro już osoba ta wystąpiła przeciwko prawdzie Bożej, to Hiob odetnie się od niej mieczem ducha. Jest to miecz Chrystusowy, miecz prawdy, wzniesiony nad wszelkimi ziemskimi więzami i przecinający je w imię związku najwyższego z Ojcem i Twórcą prawdy.

Za pokusą, jaką były słowa żony, przychodzi nowa próba: przybywają przyjaciele, by razem z nim szlochać i pocieszać go. I gdy zobaczyli oni, w jakim jest stanie, nie poznali Hioba, później zaś, widząc, jak cierpi, milczeli siedem dni, siedząc naprzeciw niego. Zauważywszy, jak przyjmują jego przerażającą sytuację, Hiob daje wyraz ogarniającej go rezygnacji, ukazując drugie oblicze swojej duszy (jakże to zwyczajne w człowieku!). A potem pyta się: Przecz [na co] nędznemu dana jest światłość, [...] mężowi, którego droga skryta jest i ogarnął go Bóg ciemnościami –  i gdzie jest sens jego przebywania na tej ziemi?… Przyjaciele poczęli go pocieszać, w jak najlepszych zamiarach – byli ludźmi wierzącymi i bojącymi się Boga. Nie mieli jednak tego drogocennego, chociaż mało uświadomionego poczucia Bożego synostwa, jakie miał już sam Hiob. Przyjaciele jego byli ludźmi, dla których Bóg jest nie tylko wielki, ale również niepojęty, Którego Imię można z lękiem wypowiadać, ale nie można do Niego zwracać się z prośbami, Którego można nazwać Sędzią, ale Którego nie można nazwać Ojcem. I oto zaczynają przyjaciele przekonywać Hioba, że skoro cierpi, to znaczy, że jest grzesznikiem, bowiem u Boga nie ma niesprawiedliwości, więc jeśli ktoś cierpi, to sam zawinił. Przyjaciele Hioba stoją na gruncie Zakonu i praworządności, tj. nieuchronności określonych skutków, jakie wynikają z tych lub innych przyczyn. Radzą mu, żeby się uspokoił, uznał się za grzesznika i przestał wołać do Boga, by nie poruszać Jego Majestatu błahymi człowieczymi żalami. Bolejąc, woła Hiob: Czego się przedtym dotknąć nie chciała dusza moja, teraz dla ucisku jest pokarmem moim. Jakże wielu ludzi mogłoby wypowiedzieć takie słowa!… To, czego nie chce się dotknąć nasza dusza, – cierpienie, rezygnacja, rozkład, śmierć – tę wszystką gorycz musimy pić, wcześniej czy później. Popadając w rozpacz, Hiob wątpi zarazem w sens tej rozpaczy, bowiem duszę ma „synowską” i wyjaśnienie swoich cierpień chce znaleźć w samym sobie. Nie zadowalają go słowa przyjaciół, mówiące o tym, że dusza powinna milczeć przed Bogiem. Jego dusza milczeć nie może, ona chce zrozumieć to, czego nie rozumie, musi przed swoim Bogiem otworzyć się. Synowska dusza Hioba może powstać przeciwko własnej ślepocie wobec Boga, lecz nie przeciwko Bogu. Hiob czułą duszą swą pojmuje, że jego przyjaciele mówią w sposób oderwany, teoretyczny, tak jak gdyby powtarzali wyuczoną starą formułkę. Dzisiaj w taki sposób ktoś, kto zna katechizm, może teoretycznie odpowiedzieć na jakieś pytanie niewierzącego, jednakże, jeśli nie posiada doświadczenia w sprawach życia duchowego, to nie będzie w stanie dać właściwie żadnej prawdziwej wiedzy łaknącemu prawdy człowiekowi. Hiob szczerze pragnie, aby przyjaciele nie teoretycznie wykazali mu, w czym zawinił przed Bogiem. Hiob, ze swą prawdziwie synowską duszą, gotów jest kajać się nawet obrócić się w proch – tylko nie wie, czym zgrzeszył. Nie zna jeszcze tajemnicy cierpień bez winy, będących synowskim uczestniczeniem w cierpieniach Boskości z powodu świadomie złych czynów człowieka na tym świecie. Hiob szczerze pragnie służyć Bogu – jak już przedtem Mu służył. I na tych szlakach porywu serca ku prawdzie dosięgła go tak przerażająca żałość, wielka niedola, którą przyjaciele tylko wzmagają i wprowadzają w jeszcze większy impas. Nie rozumieją oni wyroków Bożych na tym świecie. Natomiast Hiob to czuje i woła do Boga: Zgrzeszyłem, cóż Ci uczynię… Przecz [czemuż] nie zgładzisz grzechu mego i czemu nie odejmujesz nieprawości mojej?… Oto teraz w prochu zasnę; a jeśli mię rano poszukasz, nie będzie mię. I znów przyjaciele nie rozumieją Hioba; czują w jego słowach jedynie zdumienie, nie dostrzegają zaś chęci poznania prawdy Boga żywego. Czują w tym bunt, protest przeciwko Bogu – i są wstrząśnięci. Lecz nie są jak synowie, a jak słudzy najemni, niewtajemniczeni w tajemnice domu Ojca. Utrzymują tylko zewnętrzne stosunki z Bogiem. Tymczasem Hiob, obcując z Bogiem dla poznania prawdy Bożej, i odpowiadając przyjaciołom swym, Hiob poznaje też coś innego, czego tamci nie widzą. Poznaje mianowicie nieskończoną marność i daremność swoich słów; niemniej jednak sądzi, że ma, jako człowiek, prawo poszukiwać, zadawać pytania, rozstrzygać problemy, a także – nie rozumieć swoich cierpień. I tu Hiob mówi zadziwiającą rzecz, która wyraża jedną z tajemnic jego synowskiej duszy przed Bogiem. Mianowicie mówi: Nie masz, kto by obudwu mógł karać i położyć rękę swą na obu. Na dwa tysiące przed Narodzeniem Chrystusa – nędzarz, trędowaty starzec przepowiada i przeczuwa to, czego tak bardzo spragniona jest ludzkość, a co powinno się dokonać. On widzi swym wieszczym wzrokiem, że upadły świat domaga się pośrednika, który pojednałby niebo i ziemię. Hiob zapowiada Bogoczłowieka, jako że sam bliski jest Ducha Chrystusowego – ducha pośrednictwa pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Modlił się przecież za swe dzieci, wiedząc, iż daleko od Boga odeszły, że potrzebny im jest człowiek, który by wyciągnął jedną ku Bogu, a drugą przygarnął te biedne dzieci – i że tylko w taki sposób dokonać się może zbawienie całej ociemniałej ludzkości. Ale jednocześnie nie widzi człowieka, który mógłby stanąć między nim a Bogiem, który byłby święty jak Bóg, a zarazem zaznawał cierpienia ziemskiego, jak wszyscy ludzie. Nie wie, że człowiek ten już żyje i działa w nim samym. W przeżywaniu, w łaknieniu ostatniej prawdy ducha Hiob wpada w tę pół-rozpacz, którą można by było nazwać „protestem”, lecz nie w tym sensie, w jakim wielu ludzi protestuje – bez miłości do Boga, gdy powstają przeciw Niemu z gniewem, z iskrą nienawiści. Człowiek, który wykazuje te straszne objawy, nigdy nie pozna prawdy. Gdy jednak, w czystości i pokorze, tej prawdy szukając, ktoś zmaga się z milczeniem Boga, to taką walkę w poszukiwaniu prawdy Pan Bóg miłuje, poznając w niej synowską duszę bliską Sobie – tę, która chce ujawnić Go światu…

Hiob myśli to samo, co można usłyszeć od wielu ludzi na świecie: „Sprawiedliwi cierpią, a grzesznicy się cieszą, bawią, rządzą, panują nad całymi narodami; są zawsze górą. Żyją sobie wesoło, w dostatku i zabawach”. Nie może pojąć, jak to się możliwe pomimo władzy Bożej nad światem; szuka odpowiedzi na tę zagadkę, ale oto znów czuje – czy nawet widzi wyraźnie, że wszelkie ziemskie mędrkowanie to tylko – dym, popiół, marność. Znów rozdwojenie w jego duszy: z jednej strony – zadaje Bogu zuchwałe pytania z głębokim wewnętrznym szlochaniem i wyczekuje odpowiedzi na nie; z drugiej – czuje całą swą nędzę duchową, uświadamia sobie, że cała jego mądrość, wszystkie jego rozważania i zapytania – to marność. I stąd się, być może, bierze najwyższe cierpienie Hioba. Żeście wy budownicy kłamstwa i naszladownicy nauk przewrotnych – mówi Hiob przyjaciołom swoim. Te słowa są słuszne również w odniesieniu do współczesnych nauk moralnych, którymi ludzie próbują zastąpić objawienie ducha Boga Żywego. Ziemia przecież nie zmieni się pod wpływem takich czy innych słów. To stara zasada najemniczej moralności martwego „obowiązku”, ale nie nowa zasada miłości synowskiej i gotowości na śmierć dla zmartwychwstania.

Hiob przeczuwa głęboką prawdę: By mię też zabił, w Nim ufać będę, a wszakoż drogi moje przed Obliczem Jego strofować będę; a On będzie Zbawicielem moim, bo nie przyjdzie przed Oblicze Jego żaden obłudnik. Jako przedstawiciel całej starotestamentowej ludzkości, Hiob przemawia takimi słowy: Przecz [czemu] kryjesz Oblicze Twoje i mniemasz mię być nieprzyjacielem Twoim?… I dalej: Wiem bowiem, iż Odkupiciel mój żywie, a w dzień ostateczny powstanę z ziemie: i zaś obleczon będę w skórę moję i w ciele moim oglądam Boga mego, Którego ujźrzeć mam ja isty [sam, osobiście, we własnej osobie]. I tylko takie – synowskie, człowiecze wołanie było w stanie przebić się przez niebiosa i dotrzeć do Tronu Niebieskiego i w odpowiedzi sprowadzić na ziemię najwyższą łaskę usynowienia. Tu jest głos całej ziemi, która we wzruszeniu gotuje się do nadejścia Bogoczłowieka!

Księga Hioba jest czytana w świątyni w okresie Wielkiego Tygodnia, kiedy to w świadomości ludzi wierzących żywe są cierpienia Zbawiciela, i to właśnie Hiob jest prefiguracją [zapowiedzią, zwiastunem] Zbawiciela – cierpiącego niewinnie Sprawiedliwego – Syna Bożego i Boga.

Jakaż to zdumiewająca nadzieja żyła w Hiobie – kiedy nic, zdawałoby się, takiej nadziei nie uzasadniało, on proroczo mówi o mającym nastąpić powstaniu z martwych.

Przyjaciołom Hiob powiada: Słuchajcie, proszę, mów moich, a czyńcie pokutę. Znoście mnie, a ja mówić będę, a po moich słowach, będzie li się zdało, śmiejcie się. Izaliż przeciwko człowiekowi jest gadanie moje? Stając na krawędzi rozpaczy, Hiob usprawiedliwia swoją małoduszność. Nie przed człowiekiem otwiera swoją duszę, lecz przed Bogiem, a tajemnica duszy Hioba i jego cierpień wiąże się z tym, że wszystkie słowa swe kieruje nie do przyjaciół, lecz, niczym jakąś niezwykłą modlitwę – do Boga; pragnie usłyszeć odpowiedź – i nie słyszy jej: ani w milczącym niebie, ani w słowach przyjaciół. Hiob o nic nie prosi, tylko błaga, żeby Pan odwrócił się ku niemu, a on odczuł Bożą obecność koło siebie; żeby tak ją poczuł, jak poczuli ją apostołowie w dzień Pięćdziesiątnicy, gdy zostali napełnieni Duchem Świętym i najwyższym rozumieniem Boga. Nie zadowalają go zewnętrzne pojęcia „prawdy”, bo przeczuwa, że tajemnica jego cierpienia może być rozwikłana jedynie w jego osobistym spotkaniu z Bogiem-Ojcem; że poznając Pana tylko jako Sędziego, tylko jako Stwórcę, nie możemy poznać ani tajemnicy naszych cierpień, ani głębi naszego życia. I dopiero gdy zrozumiemy, że jesteśmy dziećmi Ojca na Niebie, odczujemy Go, usłyszymy Jego głos, dopiero wtedy będziemy mogli znaleźć odpowiedź na wszystkie nasze ziemskie wołania.

I śmiertelny ból odczuwa Hiob przez to, że chcąc, w prostocie serca, służyć Bogu, zostaje teraz ukarany za coś, czego nie rozumie. I jedyną rzeczą, którą chciałby zrozumieć do końca, jest odpowiedź na pytanie: Za co?… Azaliż radowało się w najemności serce moje i całowałem rękę moję ustami moimi? – tymi słowami Hiob obnaża jedną z najstraszniejszych ludzkich nieprawości: pychę i miłość własną. Oto co najbardziej oddala człowieka od poznania Boga. Człowiek może być umysłem oddany Bogu, moralnie bez skazy, może czynić wiele dobra, lecz jeśli „całuje własną rękę”, to znaczy, napawa się swoim jestestwem – to już popełnia nieprawość, czyni zło.

Czwarty przyjaciel Hioba próbuje mu odpowiedzieć – mówi, że choć Pan jest niepoznawalny, daleki, nie do ogarnięcia umysłem, to jednak daje odpowiedź człowiekowi. Raz ci mówi Bóg, a drugi raz tegoż nie powtarza. Przez sen w widzeniu nocnym, gdy przypada twardy sen na ludzie i śpią na łóżku, tedy otwarza uszy mężów, a ćwicząc je, naucza karności, aby odwiódł go od pychy, wyrywając duszę od skażenia, a żywot jego, aby nie przyszedł na miecz. Każe też boleścią na łożu i wszystkie kości wysusza. W słowach tych jest głęboka prawda duchowa. Pan odpowiada człowiekowi nie tylko wprost i bezpośrednio w sensie czysto duchowym, lecz także w sposób niedostrzegalny, w podświadomości – aby porzucił takie czy inne swe zamiary i żeby oddalił od siebie  pychę. W słowach ducha Pan Bóg odsłania się człowiekowi w nieskończonej mądrości Swojej, w mowie Pisma Świętego i w mowie ludzkiego sumienia, ale także w nieszczęściu i w chorobie. Istotnie – choroba i śmierć ziemska to wyjątkowo mocny środek, wzbudzający w człowieku metafizyczną pokorę. Przyjaciel ten, następnie, mówi Hiobowi, że człowiek ma swego anioła-przewodnika, który wskazuje mu drogę prawdy. Ale słowa te Hiob traktuje jako argumenty „zewnętrzne”, są one dla niego „teorią”, prawdą niepełną, niewystarczającą dla ukojenia jego cierpiącej duszy.

I oto czasza cierpienia przepełnia się po brzegi. Teraz winny zamilknąć wszelkie słowa człowiecze. Hiob – jako syn Boży – staje się godny Objawienia. I już sam Pan Bóg odzywa się do niego z wichru, ujawnia się w dramatycznych okolicznościach ludzkiego nieszczęścia: Gdzieś był, gdym zakładał fundamenty ziemie?… Powiedz mi, jeśli masz rozum. Kto założył miary jej, jeśli wiesz? – oto pierwsza myśl, którą przekazuje Hiobowi Pan.

I rzeczywiście: każdy, kto zadaje sobie pytania metafizyczne, kto zgłębia filozofię religii, szuka racjonalnego uzasadnienia dla swego istnienia – powinien mieć na uwadze jedną okoliczność niezmienną i niepodważalną: całkowitą bezsilność, bezradność swoich władz i możliwości poznawczych. Skoro nie jesteśmy w stanie wytworzyć w swoim umyśle wyobrażenia o rzeczywistej wielkości Ziemi, tej małej kuleczki, tego ziarenka pyłu w przestrzeni kosmicznej, które – przynajmniej abstrakcyjnie, matematycznie, w liczbach – zdawałoby się, świetnie znamy – to jakżebyśmy mieli ogarnąć naszym ciasnym umysłem rzeczywistość duchową? Nasza dusza powinna poznać swoją duchową ograniczoność, inaczej bowiem nie będzie miała owej pokory metafizycznej – a bez wielkiej metafizycznej pokory człowiek nie jest w stanie pojąć tych wszystkich tajemnic, jakie otwiera przed nim Ojciec Niebieski, jako przed Swym pokornym synem. I to właśnie jest podstawa poznania wszystkich tajemnic.

Pan Bóg ukazuje Hiobowi wielkość i potęgę świata stworzonego i całkowitą marność, nicość jego samego jako człowieka – poza Bogiem. O ile wszystko to, co dzieje się w świecie, co jest dopustem Opatrzności, służyć powinno metafizycznemu ukorzeniu się człowieka: zdobywanie chleba, pozyskiwanie go z ziemi, zależność od otoczenia, conocna niemoc senności, konieczność posilania się pokarmami, podjętymi z ziemi, niemowlęctwo, starość, choroby, wreszcie – śmierć), to cierpienie jest owego dopustu Opatrzności skutkiem. A dalej ujawnia Hiobowi Pan Bóg tajemnicę, której ten w ogóle nie wziął pod uwagę: tajemnicę istnienia w świecie złej woli upadłych aniołów i woli najwyższego z nich – Szatana, ducha, który dobrowolnie wybrał upadek i dobrowolnie zadowalającego się swoim żałosnym mrokiem. Mrok ten nie istnieje jako coś przeciwstawnego światłości, a polega jedynie na woli bluźnienia Bogu, na niechęci istot wolnych. Albowiem wolne istoty nie mogą zostać zmuszone do miłości. Zła – jako czegoś dającego się przeciwstawić Bogu – nie ma.

I gdy tylko dusza Hioba usłyszała głos Boga Ojca i pojęła, że to właśnie Ojciec, wówczas od razu i ostatecznie okazała pokorę i w pokorze swej zaczęła poznawać prawdziwą tajemnicę cierpienia – tajemnicę, którą poznać może również każdy z nas, gdy podąży tą samą, co Hiob, drogą pokory. Hiobowi dane jest poznać całkowitą nicość zła w obliczu Boga. Słyszy on prawdziwy głos Ojca Niebieskiego i od razu czuje potrzebę skruchy, nawet – za swoje prawe i czyste słowa! Hiob pojął, że cała nasza prawość jest przed Bogiem – niczym zaplamione odzienie. Nie ma prawości na ziemi. Człowiek, który spełnił pierwsze przykazanie Ewangelii i osiągnął błogosławione ubóstwo duchowe – pojmie tę zasadę; pojmie, że człowiek powinien pozbyć się wszystkich swoich pojęć „prawdy”, „praworządności”, „sprawiedliwości”, pozbyć się swoich pojęć „miłości”. Musi prawdziwie umrzeć w Bogu – i wtedy dopiero będzie zmarwychwstawać do życia z nowymi wartościami. Hiob zrozumie to dopiero wtedy, gdy sam usłyszy głos Boga. Życie jest wszak osobistym i niepowtarzalnym doświadczeniem człowieka.

Nie w fizycznym zdrowiu i nie w przemijającym bogactwie biegnącego w pośpiechu życia tkwi sens bytowania ludzkiego na ziemi. Pan Bóg chce usynowić człowieka i zabrać go ze sobą na drogę krzyżową prawdy w starym, grzesznym świecie, a cierpiąc za sługi Swoje, cierpi i w osobach synów, poszerzając granice Swego cierpiącego Ciała – Boskiego i ludzkiego – o ciała wszystkich synów Swoich, i cierpienia Swej Duszy Boga i Człowieka – o ich dusze. Tak rodzi się nowy świat. To wielka tajemnica, która nie przed wszystkimi tak pomyślnie się odsłania. Bowiem nie może zostać ani pojęta, ani przyjęta w całym jej błogosławieństwie poza czystymi szlakami usynowienia przez Boga, poza wielką miłością do Boga. Tylko ta miłość (choćby nawet ukryta, choćby milcząca)ujawni do końca i uzasadni wszystkie wysiłki i dążenia. Na tym świecie marnością są wszystkie nasze cnoty, marnością jest już samo nasze pojęcie o prawdzie. I dlatego nie ma na ziemi wyższego i doskonalszego piękna, niż cierpienie prawdy, nie ma większego blasku, niż blask niezawinionego cierpienia..

 

Архиепископ Иоанн Сан-Францисский (Шаховской), Апокалипсис мелкого греха. Тайна Иова, Москва 2002.

tłum. js

do góry

Prawosławna Parafia Św. Jana Klimaka na Woli w Warszawie

Created by SkyGroup.pl