Nabożeństwa

Święta Liturgia

Środa - 9.00 (Uprzednio Poświęconych Darów)
Piątek - 17.00(Uprzednio Poświęconych Darów)
 Sobota  9:00
Niedz.  7:00,  8:30,  10:00  

Modlitwa za dusze zmarłych

Pon. - Sob.  9:00

Akatyst

Środ.  17:00


XVI piesza pielgrzymka z Warszawy na Św. Górę Grabarkę

24.08.2018

Jest taki tydzień…

Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem… Dzień, piękny dzień, dziś nam rok go składa w darze… Niebo – ziemi, ziemia – Niebu… Nawet nie dzień, a cały tydzień! W przeciągu roku są cztery wyjątkowe tygodnie. Poświęcone Bogu – a przeto bliźniemu i nam samym, ale w inny, bo dogłębny sposób – spędzone w modlitwie, poście, wyciszeniu, wyrzeczeniach i wysiłku fizycznym, zwłaszcza dla nóg. I – może dla świata paradoksalnie – najbardziej radosne. Są to Wielki Tydzień, Czysty Tydzień, tydzień przed Bożym Narodzeniem (niestety coraz bardziej zapominany) oraz… pielgrzymka. Pierwsze trzy wymienione tygodnie są przez Cerkiew wyznaczone. Natomiast pielgrzymka to coś bardziej dobrowolnego; niektórzy przyjmują, że każdy chrześcijanin powinien raz w życiu do jakiegoś miejsca popielgrzymować. Jednak są też tacy, którzy co roku decydują się na podarowanie swym duszom i ciałom czwartego świętego tygodnia. Warszawska pielgrzymka na Świętą Górę Grabarkę gromadzi obydwie grupy, zresztą ta pierwsza często po przejściu tej pielgrzymki płynnie przechodzi w drugą, vide pisząca te słowa.

 

Pot i nierzadko krew. Biel i czerwień. Poświęcenie. W tym roku obchodzimy 100-lecie odzyskania niepodległości przez naszą Ojczyznę Polskę, więc wątek patriotyczny (matriotyczny) musiał zostać wtrącony. Zwłaszcza, że do tego pasowało tegoroczne motto. Ale, czas na garść podstawowych informacji.

 

Numer: szesnasty

Motto: O pokój całego świata do Boga módlmy się

Zakres czasowy: 31 lipca (13 sierpnia) – 4 (17) sierpnia; dla większości dodatkowo na miejscu 5-6 (18-19) sierpnia 2018 (7526)

Błogosławieństwo: J.E. metropolity Warszawy i całej Polski Sawy

Organizatorzy: parafie św. Marii Magdaleny na Pradze i Jana Klimaka na Woli oraz Bractwo Młodzieży Prawosławnej

Liczba pielgrzymów: około 190, zależnie od dnia

Liczba duchownych: zasadniczo 4, czasem więcej

Przebyte kilometry: blisko 150

Prędkość na godzinę: 3,5 - 6km

Skład etniczny: polski, łemkowski, białoruski, ukraiński, rosyjski, litewski, islandzki, serbski etc.

Liczba odcisków na parę nóg: 0 -3

Średnia zjedzonych ciastek i ciasteczek na jednego pielgrzyma: 20 (Wólka Zamkowa zawyża)

Liczba spożytych konserw rybnych: zasadniczo każdy pielgrzym wnosił wkład w wysokości 5 puszek, ale czy 800 to coś realnego?…

Litry wypitej wody: minimum 800

Liczba godzin głębokiego snu: (prawie) nie dotyczy

Sprzęt nagłaśniający: nowy

Śpiew troparionu Przemienienia Pańskiego na dzień: minimum kilkanaście razy

Częstotliwość modlitwy: co kilka(naście) minut oprócz (prawie) nocy

Kolor koszulek: w tym roku część weteranów ustaliła, by każdego dnia był inny, czerpiąc z barw dnia ostatniego poprzednich lat, część się stosowała do tego

 

Itd. Jednak zapewne Czytelnika interesują inne fakty dotyczące takiego tygodnia, zwłaszcza że autorka – co zapewne widać – ma nikłe pojęcie o statystyce i ogółem o liczbach, poza datami. A zatem, przejdźmy do meritum!

 

Czasem słońce, czasem deszcz

Kolor koszulek: granatowe czyste niebo, czyli zeszłoroczny.

O szóstej rano w poniedziałek stoi autokar pod prawosławną stołeczną katedrą, by przewieść pielgrzymów do Wołomina. Stoją też dwa busy – jeden na bagaże podręczne i wodę, drugi na bagaże ciężkie – to się nazywa luksusowe pielgrzymowanie. Starzy znajomi, pełni entuzjazmu mimo barbarzyńskiej pory, witają się serdecznie, zauważając, iż jest też sporo nowych twarzy.

 

Dwadzieścia minut później ruszamy do wołomińskiej świątyni pw. założycieli Cerkwi antiocheńskiej – apostołów Piotra i Pawła, by tam uczestniczyć o godzinie siódmej w Boskiej Liturgii. Chwała Stwórcy, że wzorem poprzedniego roku, a w przeciwieństwie do lat wcześniejszych, była Eucharystia, a nie tylko sam molebień. A Tą sprawowali: proboszczowie parafii wołomińskiej w osobie ks. Michała Dmitruka oraz parafii wolskiej w osobie ks. Adama Misijuka, a także ojcowie Paweł Korobieinikov (wikariusz na Woli), Igor Habura (proboszcz w Samborzu i wikariusz we Wrocławiu) i Remigiusz Sosnowy (wikariusz wojskowej parafii św. Jerzego Zwycięzcy na Ochocie). Zebranym na szybko chórem kierował ks. Jerzy Kulik – wikariusz praskiego soboru. Na nabożeństwie obecny jest również biskup hajnowski Paweł, który po Świętej Komunii – do której przystępuje (niestety zaledwie) część zebranych – wygłasza krótkie arcypasterskie pouczenie, którego kwintesencją są życzenia, by na pielgrzymce towarzyszyły nam i słońce, i deszcz, bo wszystko jest potrzebne. Nie tylko na pielgrzymce, ale i w życiu. Zatem, jest to głębsze, niż treść jednego z bollywoodzkich hitów o takim tytule (skądinąd nie do końca takim, bo polskie tłumaczenie jest tu swobodne). Ojciec Adam dziękuje ks. Michałowi za to, że gości nas tu już po raz szósty, a w prezencie daje – dosyć rzadką, mimo wagi nauczania – ikonę św. Jana Klimaka.

 

Następnie władyka Paweł każdego zwyczajowo kropi wodą święconą, a potem zaczynają się zapisy, zaś w międzyczasie można się częstować pysznymi kanapkami oraz herbatą i kawą. Już po długości trwania zapisów widać, że w tym roku może paść rekord w liczbie uczestników; ci zaś dostają plakietkę, zazwyczaj wybierają mniejszy lub większy krzyżyk osobisty do niesienia, a także pielgrzymkową książeczkę. Zamieszczono w niej regulamin a także czytania z Pisma Świętego oraz pouczenia śww. starca Paisjusza i Mikołaja Velimirovića z Prologu Ochrydzkiego na każdy dzień. Natomiast wstęp to refleksja i wyjaśnienie motywów wybrania tegorocznego motta autorstwa ojca Adama. Książeczka nawet ma kolorową oprawę, to już nie jest broszurka, jak to kiedyś bywało – słychać głosy, że jak nic, za kilka lat już będzie to twarda okładka.

 

Wyruszamy spod wołomińskiej cerkwi śpiewając troparion Przemienienia Pańskiego (cs. Preobrazilsja jest na gore…) – święta, na które zmierzamy – z dosyć sporym opóźnieniem, przez które mamy krótsze postoje, a i tak docieramy do miejsca noclegowego później, niż zazwyczaj. Po opuszczeniu tego podstołecznego miasta czeka nas pierwsze powitanie – mieszkańców Mostówki i nie tylko, pod przewodnictwem pana Jerzego Kielaka. Jest i coś do spożycia, i kronika do wpisania się, a przede wszystkim – serdeczność i modlitwa. Kolejni witający niecierpliwią się – przychodzimy bowiem półtorej godziny od dogadanej pory – we wsi Turze. Tutaj zostajemy uraczeni zupą, ciastami i napojami. Są też domowe ogórki, bardzo smaczne i ożywcze – chwytają za nie w całości nawet ci, który ogórka normalnie najbardziej lubią, gdy stanowi część kebabu. Razem się modlimy – również za zmarłą panią Zofię, która w poprzednich latach lepiła dla nas po kilkaset pierogów, a także za chorą panią Elżbietę, i za gospodarzy obchodzących 50-lecie pożycia małżeńskiego. W przypadku gospodarzy katolickich – tutaj, i potem w innych miejscach – nasi duchowni korzystają z dosyć nowowydanych euchologionów/trebników w języku polskim, dzięki czemu wszyscy wszystko rozumieją.

 

Już bliżej końca etapu następuje chwilowa schizma pielgrzymkowa – upał daje się we znaki, i część staje przy busie, by spokojnie napić się wody. Akurat dwie grupy mają po dwóch duchownych, jednak, siłą rzeczy, ta druga nie ma krzyża pielgrzymkowego – musimy wziąć jeden z dużych krzyży osobistych braci pielgrzymów, i tak dwójka, miast trójki, niesie go na przedzie, i śpiewamy Gospodi pomiluj, zapewne ku zdziwieniu mieszkańców mijanej miejscowości, którzy to samo słyszeli raptem 5-10 minut wcześniej. Na szczęście potem taka sytuacja się nie zdarza – postanawia się, by lepiej biec i gonić, miast robić dwa szyki pielgrzymkowe.

 

Wcale nie jest tak jasno, gdy wkraczamy do szkoły w Dobrem. Dlatego też najpierw spożywamy kolację – oczywiście, po krótkiej modlitwie – a potem każdy ma chwilę, aż do modlitw wieczornych zwieńczonych kazaniem (tutaj o. Igora), na tzw. ogarnięcie się. Prawosławie ma należyte pojęcie równouprawnienia, więc z prysznica najpierw korzysta płeć żeńska – nie powiem, że piękniejsza, bo dla mnie osobiście tą piękniejszą jest męska, co jest raczej zdrowym objawem. Prysznic jak zwykle zimny, więc trzeba się powstrzymać, by nie wznieść okrzyku po odważnym skoku pod strumień wody – bo taplając się, nie da się zmyć tego całego potu, który się masowo wytworzył w tym letnim słońcu. Po modlitwach jeszcze można napić się herbatki – to, wraz z korzystaniem z łazienki i położeniu się na twardej karimacie jest nagrodą za przejście etapu. I to wcale nie ironia – ale zapewniam, że trzeba samemu tego doświadczyć, by to zrozumieć i docenić.

I tak minął dzień pierwszy.

 

 

Jak po suchym lądzie wędrował Izrael stopami…

Kolor koszulek: bordo niczym ulubiony lakier do paznokci niektórych pielgrzymów, a raczej pielgrzymek, czyli sprzed dwóch lat.

Nieco po piątej rano. Szur-szur-szur. Szel-szel-szel. Pielgrzymi się budzą, i zaczynają robić porządki w swych rzeczach. Zresztą, oficjalna pobudka jest nie-tak-wiele-później. Pobudka to za dużo powiedziane – raczej wstanie, bo trudno spać twardym snem, gdy na sali gimnastycznej leży ponad 100 osób, a niektórzy zdolni inaczej spoczywają zupełnie na podłodze, bo jakimś cudem wykopali spod siebie karimatę – to się nazywa samobój, prawie jak Thiago Cionek na tegorocznym mundialu.

 

Pielgrzymi przygotowują śniadanie – niezastąpione kanapki w postaci smaru z rybnej konserwy, jakiejś postnej pasty lub dżemu, czasem przyozdobione plasterkiem ogórka lub pomidora – oraz sprawują poranną toaletę. Zanim zjemy, odmawiamy modlitwy poranne, a o. Remigiusz wygłasza kazanie w związku z Postem Uspieńskim, tj. przed świętem Zaśnięcia Bogurodzicy, który dzisiaj wg starego stylu się zaczyna. Piękny post, bo przygotowuje do zaśnięcia Pięknej Osoby – Matki Bożej. Jak każdy post, a tym bardziej w czasie pielgrzymki, ma w nas wyzwolić chęć gorętszych rozmów z Bogiem miast paplania o głupotach z ludźmi oraz używania czotek nie tylko jako biżuterii.

 

Po spakowaniu się i podziękowaniach dla szkoły wracamy na prawy pas asfaltowej drogi, słuchamy śpiewu modlitw i się w niego włączamy – dziś już nam to lepiej idzie – patrzymy na parę przed sobą i osobę z własnej pary, na krzyż swój i te przed nami, na wijący się biały pas na asfalcie, na mijane pola… Obraz mieszczący w sobie te właśnie elementy zostaje w głowie jeszcze na długo po pielgrzymce, wręcz na cały rok. Tak się czeka, by wziąć ten krzyż i go nieść. A jak już idziemy, to zdziwieni, że to znowu nastąpiło, i to tak szybko – słychać słowa wyrażające odczucia niektórych pielgrzymów, iż mają wrażenie, iż każda pielgrzymka nie jest czymś od nowa, lecz kontynuacją.

 

Słońce mocno pali, więc na słynnym odcinku do złomowiska – długim i prawie bez drzew – mamy nadprogramowy postój w cieniu. Mamy zresztą jeszcze dwa dodatkowe (tzn. jeden z nich bywał) przystanki tego dnia, bo po prostu inaczej się nie da. Na złomowisku właściciele tradycyjnie nas częstują i udostępniają teren do odpoczynku oraz łazienkę dla potrzeb fizjologicznych. Bus przywozi też gorącą niczym ten dzień zupę buraczkową. By zrozumieć życie i minimalizm, dobrze jest przejść ten kilkukilometrowy odcinek, by potem w prażącym słońcu spocząć na żwirze lub kawałku żelastwa. Po takim doświadczeniu na niektóre rzeczy patrzy się już inaczej. Nie mamy tu tak dużo czasu, bo duchowni poganiają nas w celu uniknięcia burzy.

 

I tu się zdarza cud. Tak jak Izraelici przeszli przez Morze Czerwone suchą stopą, mając wodę po obydwu stronach, tak i my. Nawet widzimy i słyszymy błyski po bokach, ale nas nic nie dotyka. Czy trzeba więcej dowodów Opatrzności Bożej? Proszę, można. Jesteśmy zmęczeni upałem. W Liwie pada leciutki deszczyk – przyjemne zroszenie, lepsze niż jak niegdyś pewien dobroczynny człowiek w tej samej miejscowości zraszał nas wężem ogrodowym. Tutaj jesteśmy też świadkami ciekawego dialogu trójki dzieci:

- Ale przecież już była pielgrzymka do Częstochowy!

- A może oni WRACAJĄ z Częstochowy?

Widać, iż mimo faktu przebycia przez ortodoksów tej trasy w tym czasie już piętnaście razy, wciąż mamy misję ewangelizującą i uświadamiającą.

 

Docieramy – nawet nie tak późno – do szkoły w Węgrowie. Tym razem innej, bo ta wieloletnia i luksusowa jest w remoncie. Nie ma tu więc salek zapewniających większą prywatność ani materacy gwarantujący odpoczynek dla stawów. Za to są pudełeczka z drugim daniem – pierogami. Tutaj dojeżdża trochę osób, z czego na pewno warto wymienić siostry Konsoletę i Mikrofonię (albo Kakofonię), bez których śpiew na pielgrzymce nie jest ten sam, ani tak różnorodny – zarówno pod względem melodii, jak i języków. Dołącza do nas też dwudziestoosobowa grupa zagranicznej młodzieży z Rosji, Litwy i Islandii. Zatem, robi się tłocznie, i już nie ma nadwyżek jedzenia, a kolejki do toalety się wydłużają. Dobrze, że jest kilka kabin prysznicowych z ciepłą wodą.

Czytane są modlitwy wieczorne, po czym o. Jerzy wygłasza pouczenie przed spowiedzią, przypominając, iż w tym sakramencie nie ma miejsca na sympatie i antypatie, bo kapłan jest tu tylko świadkiem. Rozbrzmiewa czytanie rozbudowanego prawiła modlitewnego przed Eucharystią, a kapłani – dołączają do nich na ten wieczór również o. Adam i o. Łukasz z warszawskiego CKP – zaczynają spowiadać. W międzyczasie lektor Marcin, który w poprzednich latach szedł z nami, a w tym roku mógł być tylko w ten wieczór, wygłasza swoje przemyślenia i pouczenia, przede wszystkim o istocie pielgrzymki, jak walczyć z myślami – które zły podsuwa nawet w tam świętym czasie – i jak nie wyładować szybko akumulatorów duchowych po powrocie. Również o. Paweł tworzy krąg rozmowo-pouczeniowy dla naszych rosyjskojęzycznych gości. Ostatnie osoby przystępują do sakramentu spowiedzi nieco po pierwszej w nocy – wyrazy podziwu i wdzięczności dla naszych duszpasterzy!

I tak minął dzień drugi.

 

 

Żywa ryba płynie pod prąd

Kolor koszulek: trawiasty zielony, czyli sprzed trzech lat.

Wstajemy znowu niemalże razem z jutrzenką. Szybko się pakujemy, bez śniadania – bo za kilka kilometrów czeka nas tradycja polowa Boska Liturgia w lesie; takie wzmocnienie jest potrzebne w mniej więcej połowie drogi. Kiedy tam wchodzimy ze śpiewem, las niejako nam odpowiada – niezwykłe echo, stopienie się człowieka i natury, jak na całej tej Służbie. Pośród drzew czeka nas niespodzianka – orlec, co znaczy, że Liturgii ma przewodniczyć hierarcha. A jest nim biskup siemiatycki Warsonofiusz. Liturgia ta zawsze porusza, ale przez obecność hierarchy, przybyłych specjalnie kapłanów: ojców Michała z Wołomina oraz Adama i Dawida z Woli, a także diakona Mirosława Demczuka z Siemiatycz oraz prisłużników nadaje szczególnego charakteru tej Eucharystii. Z Chrystusem poprzez przyjęcie Jego Ciała i Krwi łączą się praktycznie wszyscy zgromadzeni, co jest pełnym wyrazem wspólnoty, jedności. Niesamowite uczucia są przy niemalże każdym Priczastiu, jednak tutaj było coś jeszcze bardziej niezwykłego. Takie radosne poczucie jedności: z Bogiem, drugim człowiekiem, naturą. Harmonia. Ten pokój, którego tak pragniemy, o którym mówi motto tegoroczne, a często go szukamy nie tam, gdzie trzeba.

 

O tej jedności i harmonii mówi w swoim kazaniu po Eucharystii władyka Warsonofiusz, będąc pod wrażeniem tej Liturgii – po raz pierwszy taką sprawował. Że to Prawosławie, będąc ostoją, ale nie czymś skostniałym, ma najwięcej do powiedzenia o ekologii, o której tak głośno teraz się mówi, bo świat przeżywa tu kryzys. O swoistej odwadze warszawskich pielgrzymów, którzy, zwłaszcza na pierwszych pielgrzymkach, słuchali rad, że idą nie w tą stronę. Lecz hierarcha zaznaczył: My wiemy, w jaką stronę idziemy! Tylko martwe ryby płyną z prądem, a żywa – pod prąd.

 

Po wspólnym zdjęciu siadamy na karimatach lub po prostu mchu, by zjeść śniadanie – dzięki dobrym ludziom jest wrzątek na herbatę lub kawę. Arcypasterz zasiada razem z nami, co jest bardzo miłe, a na jednym z popołudniowych postojów rozdane są każdemu batoniki od władyki.

 

Ruszamy dalej, już na tereny historycznie prawosławne, gdzie jednak obecnie żyją tylko pojedyncze osoby tego wyznania, a dawne cerkwie reklamowane są w ramach szlaków turystycznych jako zabytkowe kościoły lub cerkwie wybudowane jako greckokatolickie przy czym… 200, 300 lat przed powstaniem czegoś takiego, jak grekokatolicyzm. To też wielkie zadanie naszej warszawskiej pielgrzymki: dbanie o pamięć. Przez cały dzień towarzyszą nam również księża Adam i Dawid. Po nadprogramowym postoju – spowodowanym przez wielkość grupy i słońca) jesteśmy w gościnie u kolejnych przyjaciół, którzy częstują nas słodyczami (aczkolwiek pielgrzymów jest już tylu, że niektórzy łapią się tylko na jedno ciasteczko), ciepłymi napojami oraz kompotem oraz udostępniają łazienkę i ziemię, by odpocząć. Jak zwykle przy tych pięknych spotkaniach, na koniec śpiewamy Mnohaja lita – niezmiennie na łemkowską melodię, to już firmowy znak warszawskiej pielgrzymki.

 

Potem, w Sokołowie Podlaskim znowu spada na nas trochę kropel ożywczego deszczu – tak przyjemnego, że nie trzeba zakładać płaszczów. Jedynie na drodze trzeba uważać, by się nie poślizgnąć. Po przejściu przez miasto – obok etapu do złomu drugiego dnia oraz wsi przed Grabarką piątego, chyba najtrudniejszego momentu pielgrzymki, mamy postój obiadowy, gdzie raczymy się zupą oraz zestawem, którzy kojarzyć się może z posiłku w wakacyjnym barku nad wodą, czyli ryba + surówka + ziemniaki. Niektórzy trafiają na te ostatnie w wersji pieczonej, i można by to uznać za miejską pielgrzymkową legendę, gdyby nie fakt, że akurat koło pewnej osoby jedna z sióstr faktycznie się na to załapała, a nawet w swym miłosierdziu poczęstowała.

 

I tak docieramy do szkoły w Repkach, gdzie na sali gimnastycznej ustawiono mini-parawaniki, by pielgrzymom zapewnić więcej przestrzeni osobistej dla swych obozowisk karimatkowo-plecakowo-ręcznikowych. Przed kolacją – na której można nawet załapać się na plasterki sera i Nutellę – oraz tuż po niej płeć żeńska ma dostęp do ciepłego prysznica na pobliskim orliku, zaś męska – do zimnych; potem jest na odwrót. Zgodnie z wieloletnią tradycją odbywa się tu też pielgrzymkowy mecz piłki nożnej. Dzień kończą modlitwy wieczorne i pouczenie ojca Adama związane z pielgrzymkowym mottem. Świat pędzi, są niepokojące zjawiska, człowiek wobec tego potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, stałego punktu. Duchowny wskazuje tu na nasze pielgrzymkowe ikony Chrystusa i Bogurodzicy na drewnianym swego rodzaju anałojczyku – towarzyszą one w drodze z Warszawy na Grabarkę od samego początku, czyli już szesnasty raz. Inne rzeczy mogą się zmieniać, ale to jest punkt zaczepienia. Osobiście dodam, że tymi stałymi elementami – może to brzydko ujęte – są również sam kaznodzieja oraz o. Jerzy, czyli pomysłodawcy i organizatorzy tych pielgrzymek, które zmieniły na lepsze życie tylu ludzi, pozwoliły odkryć Boga i Świętą Cerkiew, nawiązać przyjaźnie, stworzyć małżeństwa i nowe rodziny. Naprawdę, tego dnia się szło inaczej, widząc ks. Adama ze swoją „magiczną torbą” pełną krówek pielgrzymkowych.

I tak minął dzień trzeci.

 

Niepokonani

Kolor koszulek: niewinny biały, jaki towarzyszył połowie pierwszych pielgrzymek.

Można wstać troszkę później. Oczywiście teoretycznie, bo wybudzony przez gwar i plastikowe torebki pielgrzym tylko się przewala z boku na bok, niczym ożywiona mumia w śpiworze.

Modlitwy poranne zwieńczone płomiennym, w duchu Ojców kazanie księdza Remigiusza. O różnicy pomiędzy spokojem – oferowanym przez świat, pozornym – i pokojem, jaki daje Chrystus. O strachu przed tak wieloma rzeczami, choć człowiek wierzący nie powinien niczego się obawiać. O tym, że człowiek, jeśli ma jakiś inny cel niż modlitwa, na pielgrzymce szybko zacznie się nudzić. O różnicach pomiędzy pielgrzymką a życiem poza nią, których nie powinno być – czy może być tak, że na pielgrzymce chodzimy okutani niczym mnich lub mniszka, a poza nią nosimy się zupełnie nieskromnie?…

 

Śniadanie – trzeba dorabiać naprędce trochę kanapek – idziemy. Postoje dłuższe, bo to najkrótszy etap, nie ma też już żadnych nadprogramowych. Na pierwszym z nich można zamoczyć zmęczone nogi w strumyku. Na kolejnym, we Frankpolu, przy dawnym zajeździe, kolejni gospodarze nas częstują – tym razem głównie płodami drzew. I wreszcie przekraczamy, idąc mostem, rzekę Bug, wkraczając do województwa Podlaskiego, przy śpiewie hitu sprzed kilku lat Blagodatnyj Dom …swiatyj x… i Spasitel prebiwajet jako z nami Bog! – jednak ze względu liczbę pielgrzymów oraz problemy z nagłośnieniem Siostry Śpiewające nie wykorzystują pełnej listy uczestników, więc nie trwa to tak długo. Wejście na ten most to niczym przekroczenie granicy, co słychać nawet w krowim języku: „Mazowiecka krowa robi <muuu>, a podlaska <dla niego>” – zasłyszane na tegorocznej pielgrzymce. Choć jasne, chodzi przede wszystkim o to, że za chwilę wreszcie spotkamy „swoich” ludzi, tj. prawosławnych. To następuje w Wólce Zamkowej, gdzie czekają na nas dwa suto zastawione stoły: jeden z ikoną Bogurodzicy, świecą, chlebami i słodyczami, zaś drugi z owocami. W tym roku myśleliśmy, że ze względu na swoją liczbę pokonamy tak gościnnych braci i siostry w wierze z Wólki. Nic bardziej mylnego. Mimo iż to przygotowanie pożywienia niczym na bardzo porządne wesele, pozostali niepokonani.

Proboszcz drohicki, o. Eugeniusz, prowadzi modlitwę, duchowni rozdzielają chleb, i zaczyna się uczta dla dusz i ciał – obdarzeni przez Boga dobrymi głosami pielgrzymi siadają na trawie, przed gospodarzami, śpiewając kilka pieśń. Znowu, tu się doświadcza tego pokoju.

 

Jednak w ziemskim życiu wszystko, co dobre, kończy się, i musimy znowu wkroczyć na asfalt. Nie na tak długo, bo na obrzeżach Drohiczyna znajduje się szkoła, w której nocujemy. Jednak tylko zostawiamy rzeczy na sali gimnastycznej – i tu są rozstawione parawaniki –  by rozgościć się na stołówkę, gdzie drohicka parafia przygotowała obiad: rybę w śmietance, pierogi, krokieciki, kapustę, herbatę, nawet z cytryną! Potem mamy wyjątkowo dużo czasu wolnego: na ciepły prysznic, na piłkę nożną, na refleksje o zachodzie słońca oświetlającym wielki srebrny krzyż na wzgórku. Dopiero o 21 czytane są modlitwy wieczorne, a potem, znowu rozbudowane, prawiło przed Eucharystią – można albo siedzieć i słuchać ze zrozumieniem lub w pokorze (rada o. Jerzego) lub samemu sobie je przeczytać w swoim języku (autopsja, bo było za szybko i za bardzo zlewająco się). Wreszcie równolegle, dla chętnych, prowadzone są spowiedzi oraz dystrybucja tegorocznych koszulek pielgrzymkowych, a ojcowie Igor i Remigiusz prowadzą „100 pytań do” – przez cały dzień można było wrzucać karteczki z nurtującymi pytaniami. Kończą sprawnie, bo o północy – wszak jutro trzeba wstać praktycznie o świcie.

I tak minął dzień czwarty.

 

… na Tabor przywiódł Chrystus Zbawiciel Swych towarzyszy…

Kolor koszulek: symboliczny asfaltowy, czyli tegoroczny.

Wstajemy bez śniadania, trzeba się szybko ogarnąć, bo musimy przejść do centrum miasteczka, gdzie znajduje się cerkiew św. Mikołaja – pierwsza czynna, jaka stoi na naszej drodze aż od Wołomina (tzn. granicę przesuwa Stanisławów, jednak ten od lat omijamy ze względów kilometrażowych) – i w niej ma być Boska Liturgia sprawowana przez ks. Eugeniusz oraz naszych pielgrzymkowych baciuszków. Tym razem wyruszamy kompaktowo, w przeciwieństwie do zeszłego roku, kiedy część goniła orszak wymachując krzyżami – ot, taka retrospekcja.

 

Kazanie wygłasza o. Igor, który przyrównuje pielgrzymkę do Cerkwi. W obydwu przypadkach wierni prowadzeni są przez duchownych, wszystko odbywa się na zasadzie ugruntowywanej Tradycji, zdobywanym doświadczeniu, pewnych wytycznych ułatwiających tę drogę – na Grabarkę, do Zbawienia – oraz motywującymi. To też wspólnotowość. Samemu trudniej mieć chęci czasem, by iść dalej, a nie rzucić się do rowu i sobie pospać. Ciężej też samemu wszystko zaplanować, np. odpoczynki czy posiłki, podział etapów – po to są kapłani i cała służba. Bowiem każdy, zarówno na pielgrzymce, jak i w Cerkwi, ma swoją rolę. Cel jeden, nie ma lepszych lub gorszych – kwestia tylko różnych funkcji.

 

Znowuż praktycznie wszyscy mają udział w Ciele i Krwi Zbawiciela. Po Liturgii spożywamy śniadanie – dobrzy ludzie przygotowali nawet trochę kanapek. Ta konsumpcja nieco się przedłuża, i obok liczebności oraz upału i krótkich, specyficznych odpoczynków to jeden z powodów naszego ciągłego opóźnienia, niczym pierwszego dnia – historia zatacza koło.

 

I idziemy naprzód, na Wschód, w stronę Słońca, a grupa nasza powiększa się o mieszkańców Drohiczyna, a potem również mijanych kolejnych wiosek. Na tej trasie postoje są inne, bo krótsze, mniej wypoczynkowe, a bardziej jedzeniowe – swoi witają swoich, oczywiście zawsze rozpoczynając od wspólnej, prawosławnej modlitwy. Taki postój jest najpierw w Klekotowie, a potem w Słochach Annopolskich – tym razem nie w remizie, ale na terenie cerkwi św. Marii Magdaleny, gdzie modlitwę prowadzi proboszcz jednej z siemiatyckich parafii. Tutaj możemy skosztować zupy oraz pierogów, reglamentowanych w liczbie dwóch na łebka – potem, gdy widać, że starczyło dla wszystkich (co jest nie lada wyczynem), można załapać się na legalną dokładkę.

 

Potem śpiew pięknej pieśni z Bohohłaśnika O Preobrażeniu Gospodniem, skoro jesteśmy tak blisko naszego polskiego Taboru – to właśnie cytat z tego utworu, w tłumaczeniu, umieszczono w śródtytule. I postój w lesie trochę za tzw. krzyżówką, gdzie można się spokojnie napić, załatwić potrzeby fizjologiczne i chwilę poleżeć. Tego potem brakuje, gdy mijamy ciągnące się kolejne wioski, ciągnące się niemalże do Świętej Góry: Siemiatycze Stacja, Oksiutycze, Pawłowicze, Szerszenie, Homoty, Szumiłówka – kolejność pewnie nie do końca prawdziwa. Tutaj mamy krótkie przerwy tylko na kolejne poczęstunki i śpiew Mnogaja ljeta. Upał, brak cienia i możności opróżnienia pęcherza dają się we znaki. Z jednej strony pragnienie jak najszybszego dojścia na miejsce, a z drugiej żal, że za chwilę to już koniec. Wreszcie w Szumiłówce rozdzielamy się z drohicką pielgrzymką, która zmierza na Grabarkę, a my czekamy. Wreszcie można ulżyć pęcherzowi, zostawić bagaż podręczny w busie, część bandażuje również kolana. To chyba najbardziej specyficzny przystanek, pełen jakiegoś takiego napięcia, wyczekiwania, może trochę chaosu w głowie.

 

I już bez nagłośnienia stawiamy ostatnie kroki. Do dalszego zakrętu śpiewamy Modlitwę Jezusową, a potem już tylko troparion Przemienienia. Coraz więcej straganów, Źródełko, schody… Przybyliśmy rekordowo późno – śpiewany już jest kanon na wsienocznym bdieniu z okazji święta iwierskiej ikony Bogurodzicy, jeden z kapłanów stojąc u wejścia cerkwi Przemienienia czeka na nas, by każdego z nas pomazać olejem, co jest miłym gestem. Padamy w pokłonie, okrążamy cerkiew raz, po pięciu dniach towarzyszenia Chrystusowi, prowadzeniu przez Niego, w osobie kapłanów, służb pielgrzymkowych, wszystkich pielgrzymów… Pod Jego wyraźną opieką, co widać było choćby w pogodzie – upały owszem, dawały się we znaki, ale burz ani ulew nie było, dwa razy tylko ten orzeźwiający deszczyk i czasem wiaterek… Nasuwa się tu prokimen niedzielny tonu siódmego: Pan da moc ludowi swemu, Pan pobłogosławi lud swój pokojem

 

Stawiamy wielki krzyż pielgrzymkowy – w tym roku tak zdobiony, jak nigdy – oraz te nasze osobiste, oczywiście po uprzedniej modlitwie. Każdy pielgrzym, śpiewając Krzyżowi Twemu pokłon oddajemy… (cs. Krestu Twojemu poklanajemsja…) faktycznie oddaje pokłon Krzyżowi, po czym wszyscy udajemy się na pole namiotowe. Tutaj ojciec Jerzy – nie kryjąc wzruszenia – mówi jeszcze raz o tym pokoju, który jest tak potrzebny nam i światu, a który prawdziwie i trwale może dać tylko Bóg. Dziękuje też ojcom, którzy współprowadzili z nim pielgrzymkę i o. Adamowi jako współorganizatorowi, służbie porządkowej, bratu tablicjuszowi (który niósł – obok ikon – jeden z tych stabilnych punktów naszej pielgrzymki, gdzie tylko rok i numer edycji się zmieniają), zestawonoścom i wszystkim uczestnikom… Natomiast siostra Ania – stały punkt służby porządkowej – dziękuje w naszym imieniu o. Jerzemu, którego wysoko uniesiony krzyż osobisty nas prowadzi, i pozostałym duszpasterzom. Śpiewamy już ostatnie Mnohaja lita. Jesteśmy dobrze i naturalnie ustawieni do wspólnego zdjęcia. Jedno zwyczajne, drugie zwyczajowo „na Łemka”.

 

Ostatnim aktem jest bardzo wzruszający moment: wymiana trzech pocałunków, po chrześcijańsku, z każdym uczestnikiem pielgrzymki. Weterani dodatkowo padają sobie w ramiona, mówiąc coś bardziej od siebie, aniżeli tylko S prazdnikom, Spasi Gospodi czy Dziękuję. Pielgrzymka jednoczy, przechodzi ponad różne bariery, ludzkie i nawykowe – żywieniowe i inne. Chociażby to, że wszyscy jesteśmy spoceni, zmęczeni, a jednak chcemy być tak blisko siebie – w życiu codziennym od brudnych ludzi staramy się trzymać z daleka. Człowiek na pielgrzymce pokazuje się takim, jakim jest: i psychicznie, w różnych nieprostych sytuacjach, w modlitwie, rozmowie, śnie, ale też i fizycznie – mniej dbamy o wygląd (ekhm) i pozory. Dlatego też pielgrzymka przyniosła owoce w postaci iluś związków małżeńskich i narzeczeńskich. Cóż, niektórzy muszą modlić się dalej.

Kończymy, gdy jest już zupełnie ciemno. Pozostaje tylko rozbicie namiotów, tak jak chcieli uczynić to apostołowie Piotr, Jakub i Jan na Taborze.

I tak minął dzień piąty.

 

Przemieniłeś się na górze…

Ostatnie dwa dni z tego tygodnia to bardziej wędrówka w duszy, aniżeli fizyczna. Spora część osób z naszej pielgrzymkowej rodziny została na Grabarce by uczestniczyć w uroczystościach Przemienienia Pańskiego, choć nie wszyscy. Pielgrzymkowa książeczka zawiera w sobie również te dwa dni. Również jedzenie, oprócz kuchni polowej, mieliśmy wspólne, i przed nim razem się modliliśmy, troparionem święta:

 

Przemieniłeś się na górze Chryste Boże,

ukazując chwałę swoją Twoim uczniom,

na ile ujrzeć mogli.

Niech zajaśnieje i nam grzesznym

Twoja Światłość Wiekuista;

przez modlitwy Bogurodzicy,

Światłości Dawco, chwała Tobie.

 

I tak minęły dzień szósty i siódmy.

A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.

 

PS: Niech ta próba relacji z pielgrzymki, której właściwie zrelacjonować się nie da – nie tylko przez subiektywizmy, ale po prostu dlatego, że nie sposób oddać wielu rzeczy – będzie swoistym podziękowaniem dla wszystkich uczestników warszawskiej pielgrzymki na Świętą Górę Grabarkę AD 2018. Przepraszam za brak obiektywizmu, pewnie wtórność oraz ewentualne nieścisłości.

Z Bogiem!

tekst: Dominika Kovačević

zdjęcia: Ewelina Bajena

fotogaleria z polowej św. Liturgii autorstwa Łukasza Troca: link

fotogaleria z pielgrzymki autorstwa Dominiki Kovačević: link

do góry

Prawosławna Parafia Św. Jana Klimaka na Woli w Warszawie

Created by SkyGroup.pl