Nabożeństwa

Święta Liturgia

Środa - 9.00 (Uprzednio Poświęconych Darów)
Piątek - 17.00(Uprzednio Poświęconych Darów)
 Sobota  9:00
Niedz.  7:00,  8:30,  10:00  

Modlitwa za dusze zmarłych

Pon. - Sob.  9:00

Akatyst

Środ.  17:00


Listy do młodszego brata (4)

23.05.2013

Gdzie jest brat twój – menel?...

Widziałem Cię wczoraj – wsiadałeś do tego samego autobusu, co ja, ale mnie nie zobaczyłeś, bo wsiadłeś przednim wejściem, a ja byłem na samym tyle. I akurat na przejściu było takie stłoczenie ludzi, że nie dało rady przejść, a wiem, że dwa przystanki dalej wysiada zawsze połowa ludzi, więc się nie pchałem; myślę sobie – poczekam, potem bez problemu do ciebie tam dojdę. Ale już po krótkiej chwili poczułem taki zaduch, że aż dosłownie w głowie mi się zakołowało. Zacząłem się rozglądać – nic; nie wiadomo skąd to idzie. Ale zaraz już do mnie dotarło: to zapach – chyba najstraszniejszy ze wszystkich zapachów, jakie w ogóle znam, naprawdę – zapach największej ludzkiej nędzy i rozpaczy, okropnego nieszczęścia: odrzucenia i sieroctwa do dziesiątej potęgi, zapach, który wydaje skóra i ubranie ludzi, których w skrócie nazywa się „bezdomnymi”. Albo mniej elegancko: menelami, włóczęgami, kloszardami, dziadami śmietnikowymi, i jeszcze inaczej, jeszcze gorzej.

Zapach ludzkich czy choćby zwierzęcych zwłok jest straszny; nie wiem, czy powinienem zazdrościć tym, którzy są w stanie się do niego przyzwyczaić. Ale ten zapach naprawdę jest jeszcze straszniejszy – kojarzy się ze śmiercią  za życia.  Zapytasz: a niby czego tu można zazdrościć? Przecież – jeśli ktoś na coś takiego nie reaguje, to chyba też jakieś kalectwo, jakkolwiek by to nazywać. No, niby tak, właśnie. Ale, z drugiej strony, i to nie jest jednoznaczne. Choćby dlatego, że człowiek, który nie przełamie w sobie oporu przed przebywaniem w zasięgu takich zapachów, takich nieszczęść, takiego upokorzenia – nie będzie w znaczący sposób pomocny tym prawdziwie biednym osobom. Wzruszają nas opowieści o świętych czy błogosławionych ludziach, którzy pochylali się nad losem trędowatych, sparaliżowanych, zhańbionych… Ale boimy się odpowiedzieć sobie, co to naprawdę znaczą te piękne i dość abstrakcyjne słowa. A znaczą właśnie to: przejście poprzez szok, ból, a naprawdę – często również odrazę do ludzkiego upodlenia, nawet jeśli ono wcale nie jest zawinione przez stojącego przed nami nieszczęśnika. Prawie zawsze każda z takich  istot – dopóki naprawdę nie stanie się dla nas bliźnim, to znaczy  osobą, dopóty budzi w nas przerażenie. Prawie żadna z nich nie robi na nas wrażenia ładnej ani miłej. To jeszcze – tak delikatnie mówiąc.

Upadek na samo dno nieszczęścia, choroby, hańby, poniżenia – jest w naszych oczach wręcz potworny. W życiu nie dzieje się tak, jak w dawnych sympatycznych książeczkach typu Królewicz i żebrak, w których bodaj jedyną różnicę pomiędzy szczęściarzem a nieszczęśnikiem stanowiła korona bądź jej brak. Wypadałoby tu raczej przypomnieć rzadko wydawaną książkę Victora Hugo Człowiek, który się śmieje (nie najzręczniej zatytułowaną u nas jako Człowiek śmiechu). Jej bohater, człowiek wrażliwy i duchowo piękny, lecz straszliwie okaleczony i oszpecony w dzieciństwie, każde swoje żywsze uczucie wyraża na zewnątrz poprzez potworny grymas, przypominający śmiech piekielnej poczwary. Trędowaci, sparaliżowani i obłąkani – już nie mówiąc o nawiedzonych przez diabła – to istoty, z którymi bardzo trudno, zwłaszcza na początku, nawiązać chociażby jakiś kontakt; co więcej, zwykle robimy wszystko, żeby do kontaktu w ogóle nie doszło.

Z takimi istotami miał do czynienia nasz Zbawiciel. A my uspokajamy siebie myślą, która nie jest oparta na żadnych przesłankach – że ewangeliczna nierządnica, która miała zostać ukamienowana, była jakąś ofiarą (jak by się to dziś powiedziało) „pomyłki sądowej”. Rozczulamy się i gotowi jesteśmy wyobrażać ją sobie jako postać przemiłą i pełną wszelkiego uroku. Ale to wątpliwe; bardziej prawdopodobne, że budziła w swym otoczeniu politowanie, a nawet pogardę. Dlaczego więc wolimy widzieć ją lepszą, milszą?.. A to dlatego, że każdy jakoś próbuje naiwnie wczuć się w rolę Chrystusa: skoro w ogóle znosił jej obecność… Ale i tu jesteśmy ludźmi małej wiary: Syn Boży, a zarazem Syn Człowieczy, ujawniał Swoją Boskość poprzez najtrudniejsze, najtrudniejsze, wyjątkowe miłosierdzie. Mamy wszelkie powody sądzić, że ocalona przez Niego cieleśnie i duchowo „jawnogrzesznica” bynajmniej nie była ot, taką sobie lekkomyślną i trochę swawolną osóbką, bo nie do takich słowo takie stosowano. Podobnie – dzisiejsze określenie „dobry łotr”, odniesione do złoczyńcy wiszącego po prawej ręce Jezusa: powiedzmy sobie jasno: nie ma „dobrych” łotrów; przebaczenie jego niewątpliwych zbrodni (nie zaś jakichś drobnych występków!) jest łaską, a nie nagrodą za „zasługi” przestępcy. A tak przy okazji: razbojnik błagorazumnyj – to bynajmniej nie „dobry łotr”, lecz – mówiąc dzisiejszym językiem – „rozsądny przestępca”; pamiętamy, że rozpoznał w Chrystusie Osobę, Która nie popełniła żadnego zła. Zarazem pamiętajmy nie tylko o królewskiej i boskiej wspaniałomyślności Zbawiciela, Który tegoż „łotra” w strasznej chwili pokrzepia i najzupełniej nieoczekiwanie obiecuje mu wstąpienie do raju, ale również (spróbuj to sobie tylko jakoś wyobrazić!) musi znosić obok Siebie obecność istoty strasznej – mordercy (tak były w dawnych czasach rozumiane słowa rozbójnik, zbój, łotr), zaś taka obecność dla kogoś słabego i, co najważniejsze, wyzbytego choćby odrobiny miłości do ludzi, byłaby kto wie czy nie bardziej przerażająca od samej śmierci….

Nawet człowiek może – i powinien przynajmniej towarzyszyć skrzywdzonym i poniżonym, a już na pewno nie odwracać się od nich. Nie tylko Matka Maria czy Matka Teresa z Kalkuty, ale nawet tysiące dzisiejszych wolontariuszy, z dobroci serca pomaga takim właśnie, najmocniej pokrzywdzonym przez los, to znaczy – przez nas.

Wiesz, przyznam Ci się: po prostu nie mogłem wytrzymać już – tego zapachu i wysiadłem z autobusu. Uciekłem.

GS

 

do góry

Prawosławna Parafia Św. Jana Klimaka na Woli w Warszawie

Created by SkyGroup.pl