Iwan Szmielow Z tomu: Nasze Radości, Boże Narodzenie
07.01.2018
Już Bożym Narodzeniem zapachniało, kiedy przed świętem Ofiarowania Najświętszej Panny, na wieczornym nabożeństwie rozlega się: Christos rażdajetsa: sławitie, Christos s niebies: sriaszczitie, Christos na ziemli: woznositiesia!... – i od razu serce radośnie zadrga, jakby się w nim zapaliło światło. Gorkin mnie już zawczasu mityguje, bo już nie mogę się doczekać: kiedyż wreszcie przyjdą te Święta; wciąż mnie cierpliwie poucza: „Nie może być tak od razu, trzeba się przecie przygotować, bo żadnej radości by w duszy nie było”. Albo powiada:
– Ty jeno weź sobie przypomnij, jak to tego latka loda sobie kupowałeś… Wziąłeś za parę drobnych tylko, a coś się nalizał – aż miło. I duża radość zawsze taka ma być, jeszcze bardziej trzeba się powściągać, żeby nie od razu wszystko…
No więc się szykujemy, wypatrujemy z daleka: o, już Boże Narodzenie zajaśniało. A z tego tylko jest jeszcze więcej radości. I to jest szczera prawda. Już w cerkwi zaczynają śpiewać na chórze, od razu też wielki świecznik pod kopułą rozgorzał – jak na Boże Narodzenie. Skończyła się wsienoszcznaja, idę po głębokim śniegu, mróz mocniej ścisnął, i zdaje się, jak gdyby śnieżek chrzęścił i śpiewał: Christos s niebies: sriaszczitie… Wesoły taki głos, jak takie chrupanie. Chrzęszczą i zamarznięte płoty, i nasza dębowa brama; tylko się pchnie ramieniem i od razu – wesoły, mroźny chrzęst. Już tylko czekać do Mikołaja, a wtedy – ani się obejrzysz – już z górki, jak na sankach: Boże Narodzenie!
„Ot, i – Barbary nastały – mówi Gorkin – Wasyl- Wasyliczowi naszemu na utrapienie”. U niego we wsi na Mikołaja jest odpust, święto patrona, a tu w Moskwie pełno sąsiadów stamtąd, niektórzy bogaci, wyszli na ludzi, a jego wszyscy szanują za silny charakter, no więc świętuje na całego. Ojciec żartuje: „Musimy jakoś to b a r b a r z y ń s t w o przeczekać!” Tak może z tydzień zabaluje: trzy dni pod rząd obchodzi potrójne święto – Barbary, Sawy i Mikoły. Gorkin przestrzega, a i sam Wasyl-Wasylicz się pilnuje, a i mrozy popędzają. Jest znane porzekadło: „Barbara wymości, a Mikołaj przygwoździ”. No więc zanim obleci wszystkie imieniny, to nie ma go cały tydzień. Za to w Boże Narodzenie jego dusza czysta jest jak kryształ: czas gorący, trzeba ludzi podwozić. No – może, co najwyżej, w „murku” się popisać w trzeci dzień Świąt. Już tak się przyjęło, od dawnych czasów: „bromleyowcy”, fabryczni z zakładów żeliwnych Bromleya, z Sieriedinki, niedaleko od nas, na tej samej ulicy Kałuskiej, „murem” ruszą na naszych, z walką na pięści i wtedy bywa niezłe pole bitwy; sam generał-gubernator książę Dołgorukow na to jakoby zezwala, i stróże nie rozganiają: na takim mrozie trzeba się przecież jakoś rozgrzać. A Wasyl-Wasylicz to już taką ma krew, gorącą: popatrzy się, popatrzy – i przyłączy się. No, a już potem nie pominie okazji, żeby z kupcami uczcić zwycięstwo w tych ciężkich bojach. Kiedy już widać, że na Plac Konny ciągną wozy, to znaczy że już zaraz Święta. Wszelki inwentarz zwożą, z całej Rosji: świnie, prosiaki, gęsi… Na całe zapusty, zamrożone to na kamień, że aż parzy. Idziemy z Gorkinem na zakupy, a tam już całą Moskwę się zobaczy. Wszyscy, z naszego podwórka i z całej okolicy, zaopatrują się tam – taniej niż na Konnym nigdzie się nie kupi. Wożą saniami i saneczkami, a ci od toreb i worków, z Żytniej,sami się wprzęgają do sań, żeby ludzie w Święta mieli uciechę […]
Już prawie za chwilę Boże Narodzenie, tylko patrzeć: mama kazała już przynieść z komórki „pająka”. To taki długi kij, a na nim szczotka, jak czapka – do wymiatania pajęczyn ze wszystkich kątów. Dwa razy w roku wyciąga się tego „pająka”: na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Patrzę na „pająka” i tak sobie myślę: biedny, cały rok sam sterczał po ciemku, a teraz na pewno i on się cieszy, że jest Boże Narodzenie. I wszyscy się cieszą. I nasze drzwi – myją je teraz na Święta, a mosiężne klamki czyści się proszkiem z czarnego bzu, a potem owija szmatkami, żeby się przed Boże Narodzeniem nie zabrudziły; w Wigilię się poodwija, a one wtedy zalśnią radośnie na Święto […]
Dusza to jedno, a mamona też ma swoje miejsce przy święcie. W Wigilię obiadu się nie podaje, a tylko herbatkę i rybkę-sajkę i makową „podkówkę”. Już zostały zapalone wszystkie lampki i rozścielone nowe dywany. Błyszczą się poodwijane klamki, błyszczy się, jak lustro, parkiet. Na stole w przedpokoju czekają całe sterty spodków „świątecznych”, z błękitnym paseczkiem na brzegu. Na oknie już stoją zielone ćwierćlitrówki „rafinowanej” – żeby było czym poczęstować ludzi, jak będą przychodzili życzenia składać. W dużej sali – paradny stół, jeszcze pusty, na razie tylko obrus z haftowanym szlaczkiem. Przy piecu kaflowym – ależ bije od niego ciepłem, nie da jest dotknąć! – drugi stół, do kart, rozkładany – na zakąski: jutro wiele osób przyjedzie z życzeniami. Choinka jeszcze nie wniesiona: na razie stoi w wysokiej sieni, nie rozmarzła całkiem; dopiero po wsienoszcznej wstawi się ją do domu.
Ojciec siedzi w gabinecie: przynieśli utarg z łaźni, z lodowisk, z pralni i prasowalni. Słyszę znajomy szczęk miedziaków i leciutkie podzwanianie sreberka: to on tak zręcznie liczy pieniądze, ustawia w stosikach na stole, srebrne owija w papierek; potem rozkłada na podpisanych karteluszkach: gdzie, dla których biedaków, ile... On ma – Gorkin mówił mi w sekrecie – taką specjalną książeczkę, a w niej zapisani są różni biedacy i ci, co kiedyś byli u nas na służbie. Zaraz zawoła Wasyl-Wasylicza, każe zaprząc lekkie sanki i porozwozić, co trzeba, po różnych kątach i suterenach. Tak już przywykł, bez tego Święta nie byłyby Świętami.
U Gorkina w stróżówce palą się trzy lampki, lśni miedziany Krzyż. Zaraz pójdziemy na wsienoszczną. Gorkin siedzi przed żelaznym piecykiem, grzeje sobie nogę – coś go ona pobolewa, od tego mrozu widocznie. Pyta się mnie:
– W Piśmie napisane jest tak: „I ukazała się na niebie wielka rzesza aniołów”… To komu się ukazała?...
Wiem, o czym on mówi: to przecież pasterzom ukazali się aniołowie i zaśpiewali: Chwała na wysokości…
– A dlaczego ukazali się właśnie pasterzom?... Widzisz, nie wiesz. Do uczelni na naukę pójdziesz, do gimnazji… Tatuńcio twój mówili dopiero co… Przy cerkwi Chrystusa Zbawiciela ta uczelnia jest, znaczy się, gimnazja, taki wielgachny czerwony dom, żelazną ma bramę. Jak cię tam batiuszka zapytają, to nie będziesz wiedział. A on sro-ogi taki jest, ojciec świątobliwy z naszego soroka*, nasz protoirej Kopjew, ten od Zbawiciela na Naliwkach… On to cię pogoni, zobaczysz – „idź i doczytaj!” – tak ci powie. A to dlatego, powie, że trzeba… Przez to miałem i ja upomnienie od ojca-spowiednika, ten mi wszystko przetłumaczył – ojciec Walenty, w soborze Uspieńskim na Kremlu, jakiż uczo-ony człowiek, a kazania jakie mówi!... Zapamiętaj: ojciec Walenty – Amfitiarow. Powiedział tak: w pieśni cerkiewnej śpiewa się: „prawdziwego obwieszczają Paste-e-rza!” Jak to tam było w Ewangelii?... Zaraz… „Jam jest Pasterz Dobry”… No i to właśnie dlatego pasterzom pierwszym było ogłoszone. A dopiero potem tamtym mędrcom-królom było ogłoszone: słuchajcie, no!... A bez Niego – jakaż może być mądrość?... No to teraz pamiętaj.
Idziemy na wsienoszczną].Gorkin poszedł już wcześniej, przyjdzie dużo ludzi kupować świece albo z innymi sprawami. Ojciec mnie prowadzi przez plac za rękę, żeby mnie nie potrącili na śliskich miejscach. Idzie z nami Kławniuś i Sania Jurcow, który się jąka i jest w nowicjacie u Sergiusza i Trójcy: mnisi puścili go do domu, żeby zobaczył się z dziadkiem Trifonyczem, na Święta. Śpiewają półgłosem taki werset, którego nigdy jeszcze nie słyszałem – jak aniołowie triumfują, raduje się człek i wszelkie stworzenie nie posiada się z radości, że narodził się Chrystus. I ojciec tej piosnki też nie znał. A tamci śpiewają tak miło i tak radośnie. Ojciec mówi:
– Ech, wy – Boży ludzie!...
Kławniuś powiada na to: „Boży to wszyscy są” – i zatrzymuje nas ruchem ręki.
– Posłuchajcie tylko, przysłuchajcie się… Jak wszystko zagrało!... I na ziemi, i na niebie!...
To – o dzwonach. Mróz, noc, jaśniutkie takie gwiazdy – i ten łomot, taki dźwięczny… Jakby całe niebo rozdźwięczało się, rozdudniło – dzwony się rozśpiewały. Śpiew jest taki wesoły, jakby wszystko zostało ogarnięte radością, wszystko co żyje: i dymy nad nami, z kominów wszystkich domów, i gwiazdy wśród dymu, rozmigotane, taki blask od nich bije wesoły.
I mówi jeszcze:
– Popatrzcie, popatrzcie!… Nawet dym – zupełnie, jakby Jego chwałę z ziemi unosił… Ja-a-kiż tam słup dymu się rozkręcił!...
I Sania, jąkała, zaczął za nim powtarzać:
– Zz-za-za… grało… I nie-e-ebo i zie-e-mia…
I tutaj niespodzianie rozpłakał się. Ojciec sięgnął do kieszeni i coś im tam dał, brzęknęło sreberko. Nie chcieli brać, ale on kazał im wziąć.
– To dajcie, komu chcecie. Ach, wy, dzieci Boże… Jesteście orędownikami za nas grzesznych… Prostego serca… A my jeszcze radosną nowinę mamy na Święta: doktor Klin naszego znakomitego basa-oktawę, naszego Łomszaczka, już skazał na śmierć, dawał mu jeszcze tylko tydzień życia, że niby na serce umrze… I naprawdę już przestawał oddychać!... A tu – wykurował się, wypisali go parę dni temu ze szpitala. Pokaże jeszcze, co potrafi – jak na chórze huknie S nami Boh!..
Aleśmy się ucieszyli! A już Gorkin miał dla niego ubranie do trumny zamawiać.
W cerkwi pełno ludzi. Gorkin szepnął do mnie: – No, nasz Łomszaczek – ino patrz – jest tu, gardło sobie ręką pociera, na chórze; znaczy, szykuje się, zaraz na całego huknie: S nami Boh!..
Cała cerkiew zajaśniała – wszystkie świeczniki pod sklepieniem zapaliły się. Patrzę: rozdziawił Łomszakow usta, do tyłu głowę cofnął… Wszyscy aż zamarli, czekają. A tu jak nie zagrzmiało: S nami Boh! – jak piorun, i zadrżało radośnie serce, aż łzami zapiekło w oczach, mrowie przeszło po karku i do samej głowy. Gorkin i modli się, i do mnie szepcze:
– Zmartwychwstał nasz Łomszaczek... Rozumiejcie, plemiona, i ukorzcie się, bowiem – z nami Bóg!...
I Sania, i Kławniuś – zupełnie jakby rozpromienili się z radości. Takiego śpiewu, powiadają, nie słyszeli jeszcze nigdy. To tak, jakby wszystkie cherubiny i serafiny trąbiły z nieba. I ja też czułem radość, że z nami jest Bóg. A kiedy chórzyści zaśpiewali: Rożdiestwo Twoje, Christie, Boże nasz, wossija mirowi swiet razuma… – to i mnie zrobiło się tak radośnie w środku – i zupełnie jakbym na własne oczy widział stajenkę w grocie, żłóbek i pasterzy, i mędrców… I jak owieczki stoją i cieszą się.
Kławniuś szepnął do mnie:
– A jakby Chrystusa nie było, to nic by nie było, żadnego światła i rozumu, tylko mrok pogański!...
I nagle zaczyna płakać, trząść się, coś wykrzykiwać. Wzięli go pod ręce i wyprowadzili na mróz, bo słabo mu się zrobiło. „On już ma takie ataki” – mówili wszyscy – i wspólczuli.
Jak szliśmy do domu, to znów się zatrzymaliśmy na rynku, przy basenie, zaczęliśmy patrzeć się na gwiazdy, i na to, jak podnosi się dym nad dachami, i śnieg pobłyskuje od najgłówniejszej gwiazdy – nazywa się ją tu „Bożonarodzeniową”. Potem odwiedziliśmy naszego psa, co wabi się Buszuj, pogłaskaliśmy go w budzie, a on polizał nas po rękach, i chyba jest zadowolony, bo dzisiaj wszelkie stworzenie się raduje.
Zaszliśmy do stajni, a tam już lampka świąteczna się pali, w szkle od latarni, żeby, nie daj Boże, pożaru nie było. Antipek na sianie siedzi, do spania się szykuje. Ja mu mówię:
– Wiesz co, Antipeńku?.. Dzisiaj wszystko stworzenie się raduje; Chrystus się narodził.
A ten powiada: „A jakże, przecież wiem… Toż i lampkę zapaliłem”... I rzeczywiście – nie śpią koniki, kopytkami przebierają.
– One to jeszcze lepiej czują, niż my – mówi Antipek – jak tylko usłyszały dzwony na wsienoszczną, to aż ucha nastawiły, cały czas słuchały.
Zachodzimy do Gorkina, a tu u niego kutia miodowa, z pszeniczki – dogodził nam świątecznym, pierwszym po poście poczęstunkiem. I zaczynamy słuchać o rzeczach świętych. Kławniuś z Sanią opowiadają o rozświetlonej pustyni, o pasterzach i mędrcach – magach, którzy wszystkie gwiazdy policzyli, i o tym, jak aniołowie śpiewali pasterzom, a Gwiazda stanęła nad nimi i też słuchała pieśni anielskiej.
I Gorkin opowiada, że słyszał, jak to niedawno ojciec Kławniusia z Sanią obdarował:
– Ech, wy, mili moi – Boży ludzie!...
A Kławniuś znowu, jak przy basenie, mówi: – Boży to są – wszyscy.
Lestwica No 7-8, 2006
*) Sorok – tu: potoczne określenie połączonej grupy parafii prawosławnych – obejmującej w dawnej Moskwie zwyczajowo około 40 świątyń.