20 grudniaego (wg starego stylu)
02.01.2018
Święci męczennicy niczym nieugaszonym płomieniem ogarnięci byli miłością Chrystusową. Miłość ta ułatwiała im cierpienia i czyniła śmierć słodką. Św. Jan Chryzostom pisze o św. Ignacym: „On z taką łatwością zrzucił z siebie ciało, jakby zrzucał z siebie swe odzienie.” Podróżując do Rzymu po swą śmierć Ignacy lękał się tylko jednego, tzn. aby chrześcijanie w jakikolwiek sposób nie powstrzymali jego męczeńskiej śmierci, czy to przez modlitwę, czy to jakimś innym sposobem. Dlatego nieustannie ich prosił, i w listach i słowem, aby tego nie czynili. „Wybaczcie mi,” mówił, „wiem, co jest dla mnie korzystne. Teraz dopiero zaczynam być uczniem Chrystusa, gdy nie pragnę niczego widzialnego ani niewidzialnego, abym tylko mógł zyskać Chrystusa. Niech przyjdą na mnie wszystkie diabelskie cierpienia: ogień, krzyż, dzikie bestie, cięcie ostrzem, rozrywanie, miażdżenie kości, ćwiartowanie całego ciała – abym tylko zyskał Jezusa Chrystusa. Lepiej jest mi umrzeć za Chrystusa, niż królować do krańców ziemi... Moja miłość jest przybita do krzyża, i nie ma we mnie ognia miłości do jakiejkolwiek rzeczy świeckiej!” Gdy został wprowadzony na arenę, zwrócił się tymi słowami do ludzi: „Obywatele rzymscy, wiecie, że nie jestem karany za jakiekolwiek przestępstwo, ani skazany na śmierć z powodu jakiejś nieprawości, lecz z powodu mego Boga, którego miłość mnie pochłania, i którego nienasycenie pragnę: Jestem Jego pszenicą, a zęby zwierząt zmielą mnie, abym stał się Jego czystym chlebem.” Gdy został rozszarpany przez zwierzęta, dzięki Bożej Opatrzności wśród kości zostało jego serce. Gdy poganie rozcięli je na pół, ujrzeli wewnątrz niego wypisane złotymi literami imię: Jezus Chrystus.